"Anatomia upadku". Od początku do końca trzyma w napięciu
Recenzja "Anatomii upadku" - w tym nagrodzonym Złotą Palmą w Cannes i nominowanym do Oscara za najlepszy film dziele nic nie wydaje się oczywiste. Począwszy od składania fabularnych faktów w spójną całość, po niebanalne wykorzystanie instrumentalnego aranżu utworu "P.I.M.P" 50 Centa. Justine Triet postawiła na błyskotliwe połączenie fascynującego dramatu sądowego, kameralnego kryminału i wnikliwego kina psychologicznego, oferując tym samym widzom doskonałą intelektualną rozrywkę. Na dodatek okraszoną wybitną rolą Sandry Hüller, której występ na długo jeszcze po seansie zastyga w pamięci. Podobnie jak kluczowe dla filmu francuskiej reżyserki pytanie: czym jest prawda?
- Recenzja "Anatomii upadku"
- "Anatomia upadku" jak wciągająca gra detektywistyczna
- Doskonały scenariusz "Anatomii upadku" - jak siłownia dla naszego umysłu
- Tak napisanych filmów nie ogląda się za dużo
- "Anatomia upadku": wielkie kino, jeszcze większa Hüller
Recenzja "Anatomii upadku"
Do położonego we francuskich Alpach domu Sandry (Sandra Hüller) i Samuela (Samuel Theis) docieramy wraz z młodą studentką, która chce przeprowadzić wywiad z cenioną autorką bestsellerowych powieści. Rozmowę obu kobiet przerywa jednak w pewnym momencie mąż pisarki, który głośno puszcza muzykę. W dodatku ten sam wielokrotnie zapętlany kawałek. Dogodnych warunków do dalszej dyskusji nie ma, więc zakłopotana przybyszka opuszcza posiadłość Maleskich. W tym samym czasie syn Sandry i Samuela wychodzi na spacer z psem. Gdy chłopiec wraca, z uchylonego na strychu okna wciąż dobiegają te same ogłuszające dźwięki, zaś na dole, przed frontowymi drzwiami, leży zakrwawione ciało ojca.
KINO Najnowsze premiery kinowe
Wstępna hipoteza wydaje się oczywista: remontujący poddasze mężczyzna nieszczęśliwie wypadł i uderzył głową o drewutnię. Nie mógł liczyć na pomoc, bo syna w domu przecież nie było, a żona z zatyczkami w uszach poszła się zdrzemnąć. Sekcja zwłok tę pierwotną wersję zdarzeń jednak podważa. Śledczy coraz mocniej powątpiewają w niewinność Sandry, która wkrótce staje przed sądem. Podczas długiego i żmudnego procesu na jaw wyjdą rodzinne tajemnice Maleskich, których interpretacja w dużym stopniu decydować będzie o wyroku. Sandra nie tylko musi udowodnić przed sądem swoją niewinność, ale także w oczach własnego syna udowodnić miłość do męża i dziecka.
"Anatomia upadku" jak wciągająca gra detektywistyczna
Czy to faktycznie zbrodnia niesłychana? Czy pani rzeczywiście zabiła pana? Justine Triet wciąga widza w intrygującą detektywistyczną grę, w której przyjmujemy nie tylko rolę śledczego, ale również prokuratora i obrońcy głównej bohaterki. Francuska reżyserka w żadnym stopniu nie zamierza nam ułatwiać procesu dochodzenia do prawdy. W "Anatomii upadku" nie ma bowiem narzuconej odgórnie tezy. Z poszlak, retrospekcji, transkrypcji domowych nagrań, relacji świadków i opinii biegłych - tak jak z wymieszanych losowo puzzli - należy ułożyć spójny i kompletny obraz wydarzeń z feralnego popołudnia. Przy czym - w przeciwieństwie do klasycznej układanki - nie ma tu jednego obowiązującego wzoru.
Doskonały scenariusz "Anatomii upadku" - jak siłownia dla naszego umysłu
I na tej właśnie interpretacyjnej dowolności opiera się doskonały scenariusz "Anatomii upadku", który sprawia, że w pewnym momencie podczas seansu jesteśmy obserwatorami tak naprawdę dwóch rozpraw. Jedną z nich śledzimy oczywiście na kinowym ekranie, druga toczy się w naszych głowach. I to właśnie ona jest kluczowa, bo niezależnie od tego, jaki wyrok usłyszymy, to przede wszystkim samych siebie musimy najpierw przekonać o winie Sandry lub jej braku. Zresztą rozstrzygnięcie, które w filmie ostatecznie zapada, i tak nie rozwiewa wszystkich wątpliwości. Właśnie z tego powodu "Anatomia upadku" jest znakomitą intelektualną rozrywką i zarazem siłownią dla naszego umysłu. Nie ma tu jednak dźwigania dużych ciężarów, więc trening kończymy z nieskrywaną satysfakcją i poczuciem przyjemnie spędzonego czasu.
Nie udałoby się Triet wypracować takiego efektu bez błyskotliwego żonglowania filmowymi gatunkami. "Anatomia upadku" to fascynujący sądowy dramat, nawiązujący do najlepszych amerykańskich produkcji z tego nurtu. Słowne utarczki oskarżyciela z obroną, samą oskarżoną i świadkami przypominają zabawę w berka, której celem jest złapanie kogoś na kłamstwie albo przynajmniej na półprawdzie. W hollywoodzkich produkcjach największy nacisk kładzie się na znajdowanie dowodów i motywów. U Triet tymczasem kluczowe są psychologia postaci i kontekst wydarzeń. A ten akurat jest dość bogaty, bo "Anatomia upadku", poza sprawną hybrydą kryminału i sądowego dramatu, jest także wnikliwym kinem o wypalonych związkach, toksyczności domowych relacji, nieodpowiednim przepracowaniu traum i niespełnionych ambicjach.
Tak napisanych filmów nie ogląda się za dużo
Zapewne niejeden film ugiąłby się pod ciężarem tak wielu wątków, ale w przypadku "Anatomii upadku" mamy do czynienia z jednym z najlepszych scenariuszy ostatnich miesięcy, a może nawet lat. Rzadko w którym filmie jest aż tyle wartościowego tekstu i rzadko kiedy można w kinie zaobserwować sytuację, w której dosłownie każda scena ma niepodważalny wpływ na fabułę i percepcję widza.
Świadczy o tym choćby fragment sądowej rozprawy, w której przedmiotem sporu staje się wspomniany na początku utwór, będący nieoczywistą (jak wiele elementów tego filmu), funkowo-jazzową, utrzymaną w hawajskim klimacie, wariacją "P.I.M.P" 50 Centa (naprawdę trudno po seansie pozbyć się tego utworu z głowy). "To mizoginistyczna piosenka wymierzona w kobiety!" - wykrzykuje na sali prokurator. "Drogi panie, to wersja instrumentalna" - ripostuje obrona. Cała scena ma oczywiście komediowe zabarwienie (humorystycznych epizodów też tu nie brakuje), ale najlepiej ilustruje fakt, że pozornie nieistotny drobiazg w filmie Triet może być przysłowiowym języczkiem u wagi.
Oczywiście nawet najlepszy scenariusz wymaga jego perfekcyjnej realizacji, a nominowana do Oscara za swoją pracę francuska reżyserka absolutnie na tym polu nie zawodzi. Jeśli coś Triet można wytknąć, to chyba niedostateczne podbicie emocji w samym finale. Przez cały film możemy czuć się jak na meczu tenisa, obserwując wyprowadzane przez prokuraturę i obronę kontry. Przydałby się natomiast moment, w którym piłeczka zahacza o taśmę, "tańczy" na niej i nie wiadomo, po której stronie spadnie. Takiego emocjonalnego zawieszenia widza trochę jednak w tym kluczowym fragmencie "Anatomii upadku" brakuje.
"Anatomia upadku": wielkie kino, jeszcze większa Hüller
Można oczywiście nieco ponarzekać na powolne tempo opowieści, aczkolwiek plasowałbym ten element akurat po stronie walorów filmu. W równie niewielkim stopniu przeszkadza też czasami dość mała wiarygodność ekranowej rozprawy, która przypomina bardziej barową rozróbę niż uporządkowany proces. Jeżeli gdzieś jednak "Anatomia upadku" gubi rytm, to z odsieczą nadciąga fenomenalna Sandra Hüller, która przez dwie i pół godziny wodzi widza za nos. Właściwie nie ma dla niej znaczenia, czy w danym momencie gra cyniczną manipulatorkę i domowego tyrana, czy bezbronną kobietę, której prywatne brudy prane są na oczach opinii publicznej i jej syna. W każdym wydaniu prezentuje się naturalnie i zjawiskowo zarazem.
Oscarowa nominacja dla Hüller absolutnie zasłużona. Czy sięgnie po wygraną? O to będzie trudno, mając mocarną konkurencję w osobie Emmy Stone, ale niewątpliwie - niezależnie od werdyktu - kreacja niemieckiej aktorki jest w "Anatomii upadku" po prostu wybitna. Na niewiele niższym poziomie plasuje się zresztą sam film. To od początku do końca trzymająca w napięciu i zagrana bez grama fałszu opowieść, która stara się znaleźć odpowiedź nie tyle na pytanie "jaka jest prawda?", ale właściwie - "czym ona jest?". Tutaj naprawdę punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie tylko na kinowej sali.
Film
Opinie (18) 2 zablokowane
-
2024-03-02 09:46
Nie polecam
Temat dobry ale....Film jest za długi i nudny koszmarnie.
Chłopiec najlepszym aktorem i oczywście pies.- 1 2
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.