• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja nowego Indiany Jonesa. Koniec pewnej epoki

Tomasz Zacharczuk
30 czerwca 2023, godz. 18:00 
Opinie (76)

Czterdzieści lat minęło jak z bicza strzelił, a ten, który z taką gracją i werwą wymachiwał nim na wielkim ekranie, wcale nie wybiera się na emeryturę. Na tę naukową, a i owszem, ale rozbrat z przygodą i pogonią za archeologicznymi skarbami nie wchodzi w grę, co udowadnia "Artefakt przeznaczenia". Nowy "Indiana Jones" być może poza sentymentami i powielaniem dotartych przez Spielberga schematów ma niewiele do zaoferowania, lecz trudno u boku sędziwego już Harrisona Forda nie poczuć dreszczyku adrenaliny. Film Jamesa Mangolda bije na głowę niechlubne "Królestwo kryształowej czaszki" i - jeśli szefów Disneya nie omami wizja zarobienia kolejnych milionów - może być udanym zwieńczeniem jednej z najbardziej ekscytujących serii w historii kina.






Recenzja nowego Indiany Jonesa "Artefakt przeznaczenia"



Odkopał Arkę Przymierza i dzierżył w rękach Świętego Graala, radził sobie ze śmiertelnymi pułapkami, nazistami i klątwami voodoo, zamykając się w lodówce, przeżył nawet nuklearny wybuch i wyszedł cało ze spotkania z kosmitami, aczkolwiek te dwie ostatnie pozycje w CV najsłynniejszego archeologa światowej kinematografii jego fani zapewne chcieliby już na zawsze wygumkować.

Wydawało się, że po klęsce "Królestwa kryształowej czaszki" Indiana Jones podzieli los artefaktów, za którymi uganiał się całe życie, i ugrzęźnie na wieki poza radarem filmowej kamery i ludzkich oczu. W gruzowisku pozostawionym przez Spielberga i Lucasa postanowił jednak pogrzebać James Mangold i częściowo uratował to, co piętnaście lat temu zaprzepaszczone zostało w południowoamerykańskiej dżungli.

Trzeba się przyzwyczaić do tego, że nie tylko zmarszczki i siwe włosy są znakiem upływającego czasu w przypadku Indiany Jonesa. W "Artefakcie przeznaczenia" zobaczymy zupełnie inne oblicze znanego archeologa. Trzeba się przyzwyczaić do tego, że nie tylko zmarszczki i siwe włosy są znakiem upływającego czasu w przypadku Indiany Jonesa. W "Artefakcie przeznaczenia" zobaczymy zupełnie inne oblicze znanego archeologa.

"Artefakt przeznaczenia": sentymentalne Kino Starej Przygody



Oczywiście twórca "Logana", "Le Mans'66" czy "3:10 do Yumy" nie porwał się na żadną rewolucję. Nawet tak sprawny warsztatowo reżyser z ugruntowaną już przecież w Hollywood pozycją poczuł na barkach ciężar odpowiedzialności i przyjął dość asekuracyjną pozę. Ze spielbergowskim kompasem w ręku Mangold podąża więc przez cały swój film śladami oryginalnej trylogii, korzysta z podobnych schematów dotyczących budowania napięcia i poprowadzenia akcji, kopiuje niektóre rozwiązania fabularne i naturalnie zasypuje widza stosem archeologicznych zagadek i tajemnic. Na czele z tytułowym artefaktem przeznaczenia, czyli Zegarem Archimedesa, umożliwiającym podróże w czasie.

Może niekoniecznie podróży, ale drobnych wypadów do przeszłości w nowym "Indianie Jonesie" jest całkiem sporo. Przemykają po ekranie postaci znane z poprzednich odsłon serii, padają kwestie, które już słyszeliśmy, nawet prowadzenie kamery w niektórych scenach przypomina sekwencje z "Poszukiwaczy zaginionej arki" czy "Ostatniej krucjaty". Z żywiołowego Kina Nowej Przygody zrobiło nam się nieco sentymentalne Kino Starej Przygody, choć właściwie trudno mieć o to pretensje do producentów. Wszak ostatnie lata w światowym kinie to czas wielkich powrotów i przelewanie nostalgii już nie wiadrami, a wręcz małymi basenami.

Phoebe Waller-Bridges (Helena) jest świetnym uzupełnieniem Indiany Jonesa i bohaterką tylko na pierwszy rzut oka stylizowaną na legendarnego poszukiwacza przygód. Ma własną historię do opowiedzenia i zupełnie inną motywację do gonitwy za skarbami. Phoebe Waller-Bridges (Helena) jest świetnym uzupełnieniem Indiany Jonesa i bohaterką tylko na pierwszy rzut oka stylizowaną na legendarnego poszukiwacza przygód. Ma własną historię do opowiedzenia i zupełnie inną motywację do gonitwy za skarbami.

Dobrze się goni i ucieka w miłym towarzystwie



"Artefakt przeznaczenia" nie jest jednak ponad dwugodzinną wizytą w sklepie z pamiątkami, tak jak choćby miało to miejsce w finałowej odsłonie ostatnich "Gwiezdnych wojen". Mangold uniknął ostatecznie zagracenia swojego filmu toną odnośników i wspominek. Postarał się nawet tego stetryczałego już doktora Jonesa wpasować jakoś w ramy nowoczesnego kina przygodowego, w którym choreografia poszczególnych scen jest niemal równie ważna, co jakość efektów specjalnych. Na te narzekać raczej nie wypada, ale CGI na pewno najmocniejszą stroną filmu Mangolda nie jest. Nie przeszkadza to jednak w czerpaniu przyjemności ze scen gonitwy na dachu rozpędzonego pociągu, pościgu po uliczkach Tangeru czy podwodnej eksploracji greckich wybrzeży.

Czy to na ekranie, czy w życiu, czasami akurat nie destynacja naszych podróży jest najważniejsza, a towarzystwo, w jakim ruszamy w drogę. Tak się składa, że Indiana Jones w "Artefakcie przeznaczenia" trafił na świetną kompankę w osobie swojej chrześnicy, w którą brawurowo wciela się Phoebe Waller-Bridge. Na niewiele nowych ciekawych pomysłów pozwolili sobie twórcy "piątki", ale zestawienie podstarzałego, marudzącego i przygasłego Indy'ego z zawadiacką, rezolutną i zaradną niemal w każdej sytuacji Heleną pozwoliło tchnąć w opowieść sporo świeżej energii, humoru i luzu. Ten duet znakomicie uzupełnia się na ekranie. Szkoda, że w podobny sposób nie wykorzystano Madsa Mikkelsena czy już kompletnie marnującego się w drobnym epizodzie Antonio Banderasa.

Nowy "Indiana Jones" raczej nie marnuje czasu na fabularne przestoje. Oferuje całkiem zgrabną i spójną opowieść, choć niewykluczone, że i tym razem zaproponowane w finale rozwiązania wywołają kontrowersje. Chyba jednak nie tak duże i zasadne jak to miało miejsce w czwartej odsłonie serii. Nowy "Indiana Jones" raczej nie marnuje czasu na fabularne przestoje. Oferuje całkiem zgrabną i spójną opowieść, choć niewykluczone, że i tym razem zaproponowane w finale rozwiązania wywołają kontrowersje. Chyba jednak nie tak duże i zasadne jak to miało miejsce w czwartej odsłonie serii.

Indy jak nie Indy



Jakkolwiek by nie zadbano o obstawę głównego bohatera, to i tak wszystkie oczy skierowane będą na Harrisona Forda. A Harrisonów akurat w "Artefakcie przeznaczenia" mamy właściwie dwóch. Ten pierwszy, cyfrowo odmłodzony, wprowadza nas w temat zagadek Archimedesa, gdy u schyłku wojny kradnie nazistom magiczny przedmiot. Sporo było przed premierą filmu obaw o komputerowy lifting 80-latka, ale efekt w oczy raczej nie razi. Na pewno nie w takim stopniu jak niegdyś w "Irlandczyku", w którym Scorsese terapię odmładzającą zafundował De Niro i Pacino. Zresztą bez podobnego zabiegu u Mangolda trudno byłoby opowiedzieć o tytułowym artefakcie.

Tym bardziej, że kontynuacja tej historii ma już miejsce w 1969 roku. USA i Związek Radziecki pogrążone są w "zimnej wojnie", Amerykanie świętują właśnie lądowanie na Księżycu i jednocześnie demonstrują przeciwko rozlewowi krwi w Wietnamie. Co zaś porabia nasz doktor Jones? Głównie wegetuje w swoim nowojorskim mieszkanku, narzekając na hałaśliwych hipisów i niechybną naukową emeryturę. Do widoku tak zgorzkniałego Indiany trzeba będzie się szybko przyzwyczaić, bo charakterystycznego szelmowskiego uśmiechu i błysku w oczach raczej już później nie zobaczymy. Zaskakująca przemiana jest co prawda (i to całkiem logicznie) wytłumaczona przez scenarzystów, ale nie jestem pewien, czy demitologizacja i  nieco nachalne uczłowieczenie ikony popkultury są tutaj trafionymi decyzjami.

W filmie Mangolda dr Jones przechodzi na emeryturę i chyba jest to dobry moment, by w podobnym kierunku wysłać cały cykl. "Artefakt przeznaczenia" wydaje się być udanym zwieńczeniem tej kultowej serii. W filmie Mangolda dr Jones przechodzi na emeryturę i chyba jest to dobry moment, by w podobnym kierunku wysłać cały cykl. "Artefakt przeznaczenia" wydaje się być udanym zwieńczeniem tej kultowej serii.

Misja: odkupienie. Cel: osiągnięty



Mowa przecież o pewnym symbolu ewolucji światowego kina, który nie wymagał chyba aż tak radykalnego podejścia, choć niewątpliwie jakiś pomysł na podstarzałego Jonesa trzeba mieć było. Zresztą upływ czasu jest w "Artefakcie przeznaczenia" nie bez powodu motywem wiodącym, a cała opowieść od samego początku uderza w refleksyjne tony. A tego akurat nie udało się dość płynnie pogodzić z przygodowym obliczem hollywoodzkiego widowiska w spielbergowskim wydaniu. Tak jak naszemu doktorowi brakuje iskry i bodźca do działania, tak filmowi Mangolda doskwiera brak odrobiny magii, która nieodłącznie towarzyszyła trzem pierwszym odsłonom cyklu.



Być może pięknie zainscenizowane, choć nieco ckliwe zarazem zakończenie wynagrodzi tak szorstkie podejście do głównego bohatera, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Indiana Jones oraz jego fani muszą już pogodzić się z emeryturą naczelnego filmowego poszukiwacza przygód. "Artefakt przeznaczenia" jest bardzo odtwórczym, ale finalnie udanym, angażującym i satysfakcjonującym projektem. Czy potrzebnym? Z jednego (i chyba tylko tego) powodu tak: taki bohater nie zasługiwał, by ostatnią rzeczą, z jaką go kojarzono, było nieszczęsne "Królestwo ...". To odkupienie win może być nawet cenniejsze od Arki Przymierza czy Świętego Graala.

OCENA: 6,5/10

Film

7.5
82 oceny

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia (26 opinii)

(26 opinii)
przygodowy

Opinie (76) 4 zablokowane

Wszystkie opinie

  • (2)

    Już kryształowa czaszka była arcybadziewna...

    Jak sobie człowiek przypomni ucieczkę z zamku na motorze z Seanem Connorym... Chyba sobie obejrzę.

    • 18 13

    • Niby arcybadziewna a i tak lepsza niż 90% obecnych filmów.

      • 6 1

    • Filmy o Indianie z lat 80 były po części inspiracją także dla twórców RTCW

      Np pułapki w katakumbach itp.

      • 2 0

  • Z polskim dubbingiem . (4)

    Wolę słyszeć prawdziwe głosy aktorów .
    Ja niestety omijam takie ,, produkty " .

    • 46 3

    • (2)

      Dubbing w filmach aktorskich to jakieś nieporozumienie.

      • 17 3

      • (1)

        Nieporozumienie to lektor albo napisy. bo jaki procent widzów jest w stanie przyjąć film w oryginale?

        Naprawdę mam z tym problem jak coś jest nie-po-angielsku. Albo zmasakrowany dźwięk, albo zamiast patrzeć na film czytasz napisy.

        A dubbing jest słaby bo raz, że przecież się nie dubbinguje, to po co robić to dobrze, a dwa, że polski widz chyba by zwariował jakby film był dobrze udźwiękowiony (a potem jeszcze oczekiwał, żeby w polskich filmach dało się coś zrozumieć).

        • 2 11

        • Wolę tysiąc razy (dobrego) lektora od dubbingu.

          • 10 0

    • Fakt, też nie cierpię dubbingu. Po gwiezdnych wojnach z dubbingiem chciałem się zabić xD. Ale jest wyjątek: Asterix i Obelix: Misja Kleopatra oraz jej poprzednik. Dubbing- genialny i super dobrane kreacje aktorskie.

      • 10 0

  • Nie ma sensu oglądać filmów Hollywoodzkich póki nie przeminie choroba (18)

    zwana "Wokeizmem". Odwrót od tego wariactwa już widać na horyzoncie.

    • 29 16

    • (4)

      To nie stanie się prędko - i nie w pełni. Oni tak łatwo nie odpuszczą. Lewaccy buntownicy na smyczach korporacji maja płaconą $ za efekty a nie za próby.

      • 12 10

      • (2)

        Przy stratach liczonych w milionach na filmie szybko się ogarną

        • 10 9

        • (1)

          W sumie racja. Dla nich - zarówno dla 'bojowników' jak i dla 'ideologów' i ich sponsorów - jedyne argumenty to forsa.

          • 5 3

          • A kto ma niby ekranizować filmy? Bąkiewicz xD?

            • 4 4

      • Podoba mi się idea "lewicowych korporacji".

        • 3 5

    • Właśnie się zastanawiałem czy znajdzie się tu jakiś prawicowy młodzian (8)

      któremu się będzie wydawało, że Indiana Jones jest "woke". Główny bohater to biały heteroseksualny mężczyzna więc do tego się nie przyczepicie. Tłukł nazistów i to może niektórych z was boleć, ale to jeszcze nie "woke". Więc co?

      • 8 4

      • (7)

        Przypadkiem przemilczałeś "silna postać kobieca" w nowym filmie?

        • 7 4

        • Naprawdę lubisz filmy ze słabymi postaciami kobiecymi?

          Czy może w ogóle bez kobiet?

          • 3 4

        • Tu Cię mam (5)

          Powtarzasz głupoty z internetu bez zastanowienia. Bo jeśli silna postać kobieca (ale nie główna) sprawia, że film jest "woke" to są takie między innymi:
          - oryginalne Gwiezdne Wojny (Leia)
          - Obcy (Ridley)
          - Terminator i sequele (Sarah Connor)
          oraz oczywiście
          - Pierwszy Indiana Jones (Marion)

          Cy to naprawdę robi je "woke" (cokolwiek to znaczy) i czy naprawdę te filmy byłyby lepsze bez wymienionych postaci?

          • 6 2

          • To wszystko ulubione fimy mojej młodości (1)

            Jeśli one były woke to proszę o więcej!

            • 6 0

            • Nie one nie były woke, wyżej wymienione postaci to świetne nakreślone bohaterki a nie nośniczki ideologii mającej upokarzać męskich bohaterów.

              • 7 3

          • (2)

            Jest różnica między normalną silną postacią kobiecą, a "strong female character". Jest różnica między Leią a Rey z nowych tzw. gwiezdnych wojen. Jest różnica między Sarą Connor a zastępami idealnych, lepszych od mężczyzn postaci kobiecych bez skazy. Trzeba być ślepym, żeby nie widzieć tego szkodliwego trendu.

            • 8 2

            • Ta różnica jest w twojej głowie (1)

              Bo nasłuchałeś się kłamstw na platformach społecznościowych

              • 2 5

              • XD różnica jest w mojej głowie bo wyciągam wnioski a nie łykam korpo szajs jak pelikan

                • 6 6

    • (3)

      Podaj proszę jakieś szczegóły dotyczące wokeizmu.

      • 3 0

      • (2)

        Wokeism to wszystko co bolesne dla rasistowskiego incela o poglądach faszyzujących.

        • 2 7

        • (1)

          zapomniałeś że musi być biały, szczupły i chrześcijański.

          • 3 2

          • Ale nie może bić hitlerowców

            • 1 1

  • Artykuł w samych superlatywach (2)

    A ocena tylko 6,5. Czyli cos tu nie gra.

    • 22 0

    • Jak zawsze trzeba samemu zobaczyć i nie tracić czasu na brednie pseudo komentatorów

      • 10 2

    • to pisało jakieś dziecko, kórego jeszcz nie było na świecie czy nawet w planach kiedy w kinach puszczano Poszukiwaczy...

      i tely tego

      • 3 0

  • Przypomnę, że wspomniany pobocznie western w Polsce nosił tytuł: 15:10 do Yumy (2)

    Panie autor. My w Polsce w 3am czy pm się nigdy nie bawiliśmy. I pod takim tytułem był w Polsce znany przez dziesięciolecia, w tym 30 lat temu.

    • 21 4

    • 15:10 do Yumy (1957) oraz 3:10 do Yumy (2007) to dwie różne ekranizacje. (1)

      • 7 0

      • Ale kto wie, może jednak reżyser filmu z 1957 jednak reżyserował tego Indianę :)

        • 2 1

  • Opinia wyróżniona

    Rewelacyjny (2)

    Film. Mega efekty. Wszystko bardzo realne

    • 30 8

    • Milionowe ?

      • 0 0

    • Mnie też się podobał, chociaż niekoniecznie ta podróż w czasie. Ale się wybronili później, bo już mialem obawy że tak się skończy i Indy zostanie z Archimedesem :)

      • 1 0

  • Nadaje sie juz jedynie do zagrania "Bradziagi nad Bajkalem"i zakwaterowania w amerykanskim Skolimowie. (1)

    • 2 15

    • Chyba ty

      • 0 1

  • Opinia wyróżniona

    (2)

    Kolejny film w którym nowy LucasFilm/Disney niszczą szczęśliwe zakończenia stworzone przez George'a Lucasa. Podziękuję i kasy im nie dam.

    • 11 34

    • (1)

      Ten film raczej polepsza poprzednie nieudane zakończenie. I chętnie go obejrzę, ale pewnie nie w kinie.

      • 3 0

      • W jaki sposob bycie zgorzkniałym emerytem z tragedia rodzinna jest lepsze od poprzedniego ze ślubem?

        • 2 0

  • Taki sobie film dla dzieci (3)

    • 3 8

    • (1)

      Może pomyliłeś sale :)))

      • 1 0

      • Nie
        To moja opinia i mam do niej prawo.
        Jeżeli dla kogoś jest fajnym filmem to OK, dla mnie film ten był taki sobie. Rewelacji jak najbardziej brak, a szkoda.

        • 0 1

    • Faktycznie, film w którym postaci dostają kulki w łeb w sam raz dla dzieci :))

      • 0 0

  • Opinia wyróżniona

    Piszcie co chcecie. I tak póję. (5)

    Z sentymentu i z ciekawości. pozdrawiam malkontentów.

    • 97 7

    • Właśnie na takich frajerach zarabiają.. (2)

      ..co to kupią bilet "z sentymentu" nieważne jak beznadziejny będzie film.

      • 5 24

      • Jego pieniądze jego cyrk.

        • 11 0

      • Ale przecież żeby ocenić czy film jest dobry czy beznadziejny musisz kupić bilet, inaczej cię nie wpuszczą do kina :)

        • 6 0

    • Idź, idź. Jestem wielkim fanem Indiany i poleciałem od razu w pt do kina.
      Bardzo fajny film, nieźle zamknęli scenariusz, fajnie obsadzili wiekowego profesora Jonesa w jeszcze jednej jego akcji.

      Pierwszych 3 części wiadomo że nie nic nie pobije, ale już od kryształowej czaszki dla mnie lepszy

      Bardzo jestem usatysfakcjonowany

      • 8 0

    • byłem - idź nie pożałujesz.

      • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Etnomatograf. Kino w muzeum | maj 2024

impreza filmowa, projekcje filmowe

Norifest - Festiwal Kultury Azjatyckiej

projekcje filmowe, spotkanie, warsztaty

Millennium Docs Against Gravity

25 zł
festiwal filmowy, projekcje filmowe