• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Nowe "Mission: Impossible" wbija w fotel. Tom Cruise dokonał niemożliwego

Tomasz Zacharczuk
12 lipca 2023, godz. 12:00 
Opinie (59)

Przygotowując się do jednej z najbardziej spektakularnych scen w filmie, Tom Cruise wykonał ponad 500 skoków ze spadochronem i przeszło 13 tysięcy powietrznych akrobacji na motocrossie. Aby doszlifować ledwie kilkusekundowe ujęcie, aktor trenował niemal rok. Szaleństwo? Megalomania? Zapewne każdego po trochu, ale tym, co chyba najmocniej motywowało gwiazdora do wykonania ryzykownego manewru na szczycie norweskiego klifu, była uczciwość wobec widza. Tak jak uczciwa w swojej fabularnej prostocie, a zarazem wizualnej maestrii jest seria "Mission: Impossible". Jej siódma odsłona miała wbić widza w fotel. I wbiła. Na tyle mocno, że część kinowych siedzisk pójdzie do wymiany.



Kup bilety na nowe "Mission: Impossible"



Nawet w naszpikowanym nowoczesnymi technologiami Hollywood filmowy produkt ma swój termin przydatności, a efektu upływającego czasu zwyczajnie nie da się zatuszować. Udowodniła to choćby w tym roku dziesiąta część "Szybkich i wściekłych". Zmotoryzowana ekipa po zaliczeniu tak wielu wybojów z urwanym podwoziem ślamazarnie toczy się już w kierunku złomowiska.

Tymczasem zapoczątkowana w 1996 roku seria "Mission: Impossible" z każdą kolejną odsłoną ma się, jeśli nie lepiej, to co najmniej tak samo dobrze. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro twarzą całego cyklu jest 60-letni gość, który bez wsparcia dublerów fruwa nad skalnymi urwiskami, wskakuje do startującego samolotu i uprawia gimnastykę godną popisów Spider-Mana na szczytach dubajskich wieżowców.

Agent Ethan Hunt (Tom Cruise) znów ma pełne ręce roboty. Tym razem w ratowaniu świata pomogą mu zarówno starzy znajomi, jak i zupełnie nowe postacie na czele z Grace (Hayley Atwell). Agent Ethan Hunt (Tom Cruise) znów ma pełne ręce roboty. Tym razem w ratowaniu świata pomogą mu zarówno starzy znajomi, jak i zupełnie nowe postacie na czele z Grace (Hayley Atwell).

Wszystko, wszędzie, naraz. Tak się powinno kręcić kino akcji



Nie zamierzam instalować aureoli nad głową Toma Cruise'a i wylewać fundamentów pod pomnik "M:I". Jeszcze. Postaram się wyczekać do ósmej (wieńczącej dzieło?) części, choć ciężko będzie poskromić apetyt rozbudzony po obejrzeniu najnowszego filmu Christophera McQuarrie'ego. Filmu, który nie tylko w całej swojej rozpiętości hołduje ideom misji niemożliwych, lecz przede wszystkim podbija dotychczasową stawkę. Zarówno na poziomie fabuły, jak i realizacji.

Wspomniana we wstępie sekwencja pokazująca skok na motocyklu z wysokości ponad 1200 metrów, choć skrzętnie spełniła swoją promocyjną rolę, przykuwając uwagę widzów, na szczęście nie okazała się jedyną i najważniejszą ekranową atrakcją. Naprawdę piorunujące wrażenie robi dopiero to, co następuje potem. Na dachu i wewnątrz pędzącego pociągu.



A pędzi tu właściwie wszystko, wszędzie i naraz. Z intensywnym tempem i ogromem akcji można było oczywiście oswoić się już przy okazji poprzednich części, dlatego kluczową kwestią okazało się zastosowanie walorów "Mission: Impossible" w praktyce. A z tym akurat twórcy filmu nie mieli żadnych problemów, wykazując się choćby ponadprzeciętną pomysłowością i sprawnością w scenach pościgu ulicami Rzymu czy świetnym montażem bijatyki w wąskim zaułku jednej z ulic w Wenecji.

Efekt jest zjawiskowy i wypracowany prostymi filmowymi metodami. Bez niepotrzebnego zalewu CGI i nachalnej komputerowej kosmetyki. "Dead Reckoning" jest kolejnym, po "Johnie Wicku 4", tegorocznym filmem, który udowadnia, że w kinie akcji umiejętne korzystanie z kaskaderów i sprawnego oka operatora kamery tworzy po prostu lepszy klimat i bardziej stymuluje emocje widzów niż nadmiar efektów specjalnych.

Seria "Mission: Impossible" od czwartej części jest gwarancją doskonałej kinowej rozrywki, a pierwsza odsłona "Dead Reckoning" tylko potwierdza tę oczywistość. Seria "Mission: Impossible" od czwartej części jest gwarancją doskonałej kinowej rozrywki, a pierwsza odsłona "Dead Reckoning" tylko potwierdza tę oczywistość.

Klimat "jedynki" w erze AI



Ukłon w stronę tradycyjnego filmowego rzemiosła z pewnością zasługuje na aplauz. Podobnie zresztą jak czerpanie z oryginału, który - jak żadna z późniejszych odsłon cyklu - plasował się bliżej szpiegowskiego thrillera niż napompowanego akcją widowiska. W "Dead Reckoning", niczym u Briana De Palmy w 1996 roku, chodzi przede wszystkim o to, kto kogo lepiej oszuka. Czy to za pomocą mistyfikacji (maski są, a jakże!), czy to poprzez słowne zmyłki, podstępy, blefy i prowokacje. Wypisz-wymaluj klimat "jedynki", ale wciąż obowiązkowo obudowany wystarczającą (jak na ponad 2,5-godzinny seans) liczbą pościgów, pojedynków i eksplozji. W niektórych scenach (znów powołam się na fragment z pociągiem) nawiązania do pierwszego "Mission" są aż nadto oczywiste, lecz na szczęście na więcej sentymentów twórcy "siódemki" już sobie nie pozwolili.

Nie pozwolili również na odstępstwa od dotychczasowych reguł rządzących "M:I". Fabuła znów wykorzystuje oklepany schemat ratowania świata poprzez przechwycenie supernowoczesnej broni. Tą jest inteligentne oprogramowanie, które (oczywiście) wymyka się spod kontroli i samoistnie zaczyna decydować o swojej przyszłości.

Cóż, zafiksowanie na punkcie sztucznej inteligencji udzieliło się także twórcom "Dead Reckoning". Byt (bo tak ów program jest określany w filmie) trochę jak agent Smith z "Matrixa" pojawia się wszędzie i niweczy każdy plan, trochę jak Doktor Strange wykonuje milionowe kalkulacje i wybiera te najlepsze dla siebie warianty i w końcu trochę jak... Sauron (a właściwie jego oko) złowrogo wpatruje się w Ethana Hunta i sabotuje jego misję. Przyznam, że starcie IMF ze sztuczną inteligencją wygląda w wielu scenach wręcz komicznie, lecz nie ma tutaj czasu i właściwie też powodu, by zaprzątać tym sobie głowę.

Siódma odsłona serii to naturalnie mnóstwo widowiskowej i świetnie nakręconej akcji, ale dodatkową zaletą filmu jest także powrót do szpiegowskiej aury najlepiej zaakcentowanej w oryginalnym "Mission: Impossible" z 1996 roku. Siódma odsłona serii to naturalnie mnóstwo widowiskowej i świetnie nakręconej akcji, ale dodatkową zaletą filmu jest także powrót do szpiegowskiej aury najlepiej zaakcentowanej w oryginalnym "Mission: Impossible" z 1996 roku.

Prolog dla Dorocińskiego, ale cały film należy do Cruise'a



Cały film jest bowiem jak komputerowy program, który jeśli znajduje w swoim systemie wady, to natychmiast potrafi je eliminować. Jeśli więc "Dead Reckoning" łapie momentami zadyszkę, to już w kolejnej scenie odzyskuje rezon i pędzi dalej. Miejsca na nudę nie ma, podobnie jak czasu na wyławianie nieścisłości.

Frajda jest zbyt duża, by psuć ją sobie analizowaniem fabuły, która - jak to bywa w tego typu kinie - jest raczej pretekstowa. Można za to skupić się na wychwyceniu polskich akcentów i wcale Marcin Dorociński nie jest jedynym ukłonem w naszym kierunku. Jeśli chcemy jednak podziwiać (a jest co i warto to zrobić!) umiejętności aktora rodem z Milanówka, na seans nie można się spóźnić. Przyjemne uczucie i powód do dumy, gdy jeden z największych tegorocznych hitów otwiera sekwencja z udziałem polskiego aktora.

Tym najważniejszym pozostaje oczywiście Tom Cruise, który jest po prostu Tomem Cruise'em. Kropka. Mr Impossible znów ratuje świat i znów ratuje kino. Swoje robią Simon PeggVing Rhames, bez których trudno sobie wyobrazić ekipę IMF. Fajnie, że są i wciąż mają tak sporo do zaoferowania. Publiczności musi się za to przedstawić Grace (Hayley Atwell), która z dużą pewnością siebie i przebojowością dołącza do "niemożliwej" ekipy. Przygasła nam nieco z kolei w tej części Rebecca Ferguson, a Esaia Moralesa w roli Gabriela nie jest w stanie sprzedać mi nawet najlepszy i najbardziej natrętny akwizytor.

Do kupienia biletu na ósmą odsłonę serii nikt natomiast mnie namawiać nie musi. Co prawda mało wyrafinowana fabuła nie wymagała raczej rozbicia jej na dwie części, ale jeżeli w kolejnej ma się dziać równie dużo i z nie mniejszą intensywnością, to można ten marketingowy manewr jeszcze przełknąć.

Pierwsze "Dead Reckoning" spełnia oczekiwania, które poprzednie filmy z tego cyklu wywindowały na wyższy pułap niż ten, z którego skacze Tom Cruise. Jemu dubler nie jest potrzebny. Zastępstwa póki co nie potrzebuje też samo "Mission: Impossible", które w swojej kategorii wciąż jest nie do przebicia. Top! - jak mawiał pewien prezes.

OCENA: 8/10

Film

7.8
49 ocen

Mission: Impossible - Dead Reckoning Part One (12 opinii)

(12 opinii)
sensacyjny

Opinie (59) 4 zablokowane

Wszystkie opinie

  • Opinia wyróżniona

    (9)

    Niesamowity gość,ten lot motocyklem przejdzie do historii...prawie 60 lat na karku a forma 20 latka.No i praktycznie się nie starzeje.Kurjozum,coś jak u nas Ibisz)

    • 52 18

    • (1)

      Ibisz? Poleciałeś z tematem teraz buahahah

      • 12 3

      • Oj tam,sens był że ten i ten się nie starzeją,a nawet można zaryzykować tezę,że Krzysztofa zęby przebijają zęby Toma)))

        • 14 3

    • i wtedy się obudziłeś zmoczony

      • 8 8

    • Panie doktorze, czy jest ziarenko prawdy w tym, że w 8 części M:I (2)

      wystąpi pan obok Toma Krusa?

      • 3 2

      • (1)

        Człowieku! To Tom Krus wystapi obok Svencjusza...

        • 6 3

        • W krusie to sfen jest ubezpieczony.

          Bo ma ziemię. Całe pół ara.

          • 2 1

    • sven ty smutny marudo, zniknij stąd

      Na zawsze. Znajdź sobie jakieś zajęcie i skończ spamować

      • 6 4

    • I oczywiście "wielki komentator" Svencjusz - wszyscy czekali na twoje zdanie w tym temacie...

      Nie masz co robić, że wszystko komentujesz?

      • 6 3

    • Trenował tyle ten prosty skok bo jest cienki

      • 0 2

  • (1)

    Ta seria Miszion Imposibul to trochę taki odpowiednik Dżejmsa. Bonda.

    • 8 2

    • Jest gorszy od 007

      • 3 1

  • Czy trzeba obejrzeć poprzednie 6 aby zrozumieć fabułę? (3)

    • 2 1

    • Warto obejrzeć aby zapoznać się z bohaterami i rozerwać bo to kawał dobrego kina ale aby zrozumieć samą fabułę siódemki nie trzeba poprzednich oglądać

      • 3 3

    • Tak, ty musisz

      • 0 6

    • Nie. Zabili go i uciekł i palce kiwa w bucie

      Zero fabuły, same efekty

      • 2 0

  • No skoro na końcu umiera to wbija w fotel. (3)

    Nienawidzę filmów gdzie główny bohater na końcu umiera.

    • 2 9

    • Był płacz na Tajtaniku?

      • 5 0

    • Każdy kiedyś w końcu umiera.

      Taka sytuacja.

      • 3 0

    • Nice try

      ale wszyscy wiedzą że będzie jeszcze jedna część

      • 3 0

  • Kolejny film o niczym.

    Odgrzewany kotlet.

    • 5 7

  • Mi się przypomina ta słynna afera z zabytkowym mostem na Śląsku. Gdy lokalna administracja usłyszała o planach Holiłud, dostała małpiego rozumu, bedąc gotowa zniszczyć obiekt na potrzeby realizacji(uwaga!) jednej sceny w filmie xD. Ponadto, obiekt "oryginalnie" miał znajdować się w Szwajcarii xD.

    • 5 1

  • (1)

    słaba aktorka, widać to np. na drugim zdjęciu, mimiki praktycznie brak

    • 0 5

    • Całe szczęście, że słaba

      Inaczej film byłby woke. Tak mówią w komentarzach, więc musi to być prawda.

      • 1 0

  • Wygląda na efekty komputerowe a nie żadne wyczyny.

    • 3 4

  • Chyba nie taka impossible jak juz 7 czesc

    • 3 0

  • Impossible to jest to bym chciał to obejrzeć.

    • 3 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Etnomatograf. Kino w muzeum | maj 2024

impreza filmowa, projekcje filmowe

Norifest. Spirited Away: W krainie bogów | Norifest i Dyskusyjny Klub Filmowy UG Miłość Blondynki

15 zł
projekcje filmowe, DKF, spotkanie

Norifest - Festiwal Kultury Azjatyckiej

projekcje filmowe, spotkanie, warsztaty