• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja filmu "Gliniarz z Beverly Hills: Axel F". Jest dobrze!

Tomasz Zacharczuk
3 lipca 2024, godz. 09:00 
Opinie (29)

Premiera nowego "Gliniarza z Beverly Hills" w klubie Kot (Kino Spektrum)

Są takie filmowe serie, które zdecydowana większość widzów rozpoznaje już po tzw. "jednej nutce". Charakterystyczne dźwięki syntezatora z przewodniej melodii "Gliniarza z Beverly Hills" były symbolem nie tylko kultowego cyklu z Eddiem Murphym, ale właściwie całych lat 80. I właśnie bezpretensjonalny urok komedii sensacyjnych tamtych czasów chyba najmocniej wybrzmiewa w najnowszej części opowiadającej o przygodach wygadanego i przebojowego stróża prawa. Odhibernowany przez Netflixa Axel Foley wciąż ma ten naturalny dryg do rozśmieszania swoich fanów i demolowania ekranowych przeciwników. Z okazji premiery odbył się we wtorek w Gdańsku specjalny pokaz w nowym kinie Spektrum, które mieści się w niedawno otwartym klubie Kot. Były policyjne samochody, policjanci, palmy i tłum gości. Po Trójmieście kursuje także SKM-ka pomalowana w barwy nowego "Gliniarza z Beverly Hills".




Czy zamierzasz obejrzeć film "Gliniarz z Beverly Hills 4"?

Odwoływanie się do sentymentu widzów to w ostatnim czasie dość popularna zagrywka filmowych twórców. Gdy w talii kart brakuje już producentom mocnych figur, tę z napisem "nostalgia" niemal zawsze można wyciągnąć z rękawa i wyłożyć na stół. Oczywiście nie za każdym razem będzie to wygrywający ruch, aczkolwiek ryzyko włożone w powrót takich kinowych przebojów, jak "Top Gun" czy "Bad Boys", opłaciło się.

Często jednak skrzyknięcie starej obsady, dopisanie kilku nowych rozdziałów do oryginalnej historii i dorzucenie paru technologicznych nowinek to zbyt mało, aby wspomnianą nostalgię w widzach rozbudzić.

Wie coś o tym Eddie Murphy, który całkiem niedawno przecież zaliczył sporą klapę z sequelem "Księcia w Nowym Jorku". Na szczęście czwarta część "Gliniarza z Beverly Hills" nie wyląduje w tym samym koszu z filmowymi odpadami. Nie jest to co prawda triumfalny comeback pokroju ostatnich wyczynów ekranowego "Mavericka", ale fani "ejtisowych" komedii sensacyjnych spod znaku wartkiej akcji, "mięsistego" języka i niewyszukanej fabuły powinni szczerzącemu się od ucha do ucha Axelowi odwdzięczyć się równie szerokim uśmiechem. Beverly Hills to miejsce, które warto uwzględnić na wakacyjnej mapie filmowych podróży w tym roku.

Dobrze się wraca w znane miejsca



Pozornie to ta sama Kalifornia, co kilka dekad temu: rozgrzane słońcem bulwary, po których spacerują smukłe modelki i wysportowani panowie. A jeśli nie spacerują, to leniwie rozwożą się luksusowymi autami lub wylegują się w imponujących rezydencjach. W tym rajskim zakątku wiele się jednak zmieniło od ostatniej wizyty detektywa Foleya (Eddie Murphy), który tym razem rusza do Beverly Hills wyciągnąć z tarapatów swoją córkę (Taylour Paige).



Jane, która jest prawniczką, wplątuje się bowiem w aferę z martwym policjantem, narkotykowym kartelem i skorumpowanymi gliniarzami. To sporo, nawet jak na możliwości wszędobylskiego i zaradnego Axela, dlatego Foley po latach musi odświeżyć przyjaźń z niezawodnymi druhami: Taggartem (John Ashton) i Rosewoodem (Judge Reinhold).

Detektyw Foley (Murphy) wraca po latach do Kalifornii, by ochronić swoją córkę przed groźnymi przestępcami. W Beverly Hills sporo się jednak pozmieniało od jego ostatniej wizyty. Detektyw Foley (Murphy) wraca po latach do Kalifornii, by ochronić swoją córkę przed groźnymi przestępcami. W Beverly Hills sporo się jednak pozmieniało od jego ostatniej wizyty.
Powrót legendarnego tercetu, znanego z dwóch pierwszych części "Gliniarza...", to chyba największy wabik na fanów cenionej serii. To przecież relacje pomiędzy pyskatym i nawijającym makaron na uszy Foleyem, zrzędliwym Taggartem i nieobliczalnym Rosewoodem były motorem napędowym całego cyklu. Cieszy to, że w nowym filmie niewiele z ich wzajemnej "chemii" wyparowało.

Owszem, Ashton i Reinhold nie mają już takiego wpływu na fabułę (choć ich miniwątki są ciekawie poprowadzone), a ich ekranowy czas mocno się skurczył, ale wciąż w konfiguracji z Murphym dostarczają mnóstwo rozrywki i solidnej porcji humoru. A pamiętajmy, że cała trójka to już grono wiekowych aktorów. Po ekranowym Taggarcie czy Rosewoodzie upływ czasu dość mocno widać. Zwłaszcza jeśli zestawi się ich obok imponującego formą Foleya. Wygląda na to, że Eddie Murphy kąpał się w tej samej fontannie wiecznej młodości co nasz Krzysztof Ibisz.

W filmie Marka Molloya doskonale wypadają zarówno ulubieńcy publiczności, jak i nowe postaci, zgrabnie wplecione w prostą (żeby nie powiedzieć za prostą) intrygę. To kino, które tak samo bawi, jak i angażuje wartką akcją. W filmie Marka Molloya doskonale wypadają zarówno ulubieńcy publiczności, jak i nowe postaci, zgrabnie wplecione w prostą (żeby nie powiedzieć za prostą) intrygę. To kino, które tak samo bawi, jak i angażuje wartką akcją.

Film jak wypożyczalnia wideo



Doskonała dyspozycja odtwórcy tytułowej roli to być może efekt dobrego prowadzenia się, ale rozwiązanie tej zagadki nieśmiertelności Murphy'ego wydaje się bardziej przyziemne: to jest po prostu rola jego życia, w której czuje się świetnie, która go piekielnie cieszy i która go na nowo napędza do działania. Nawet kiedy ma na karku ponad 60 lat. Znakomicie na planie dogaduje się nie tylko z dawnymi partnerami, ale tworzy naprawdę niezły duet z Josephem Gordonem-Levittem, który gra nową postać - detektywa Bobby'ego Abbotta - pozornie drętwego służbisty, który z czasem daje się porwać wariackim zagrywkom Foleya.

Specjalna SKM-ka inspirowana nowym "Gliniarzem z Beverly Hills"

A przebojowości gliniarzowi z przyczesanym wąsem i perlistym uśmiechem nie brakuje. Widzimy to już w początkowych scenach, w których Foley demoluje centrum rodzimego Detroit... pługiem śnieżnym. Niewiele mniejszą rozróbę urządza już w Beverly Hills, przesiadając się najpierw do policyjnego śmigłowca, a potem do ciężarówki wypełnionej narkotykami.

Wszystkie sceny akcji ogląda się z nieskrywaną przyjemnością, bo hołdują one żelaznym kanonom kina sensacyjnego lat 80. Warto dodać, że za kamerą nowego "Gliniarza..." stoi przecież absolutny debiutant w pełnym metrażu. Mark Molloy lekcję ze znajomości oryginalnej trylogii odrobił jednak wzorowo.



W produkcji Netflixa roi się bowiem od smaczków i odniesień do oryginalnej trylogii. Na dalszym planie przewijają się doskonale znane widzom postaci z pierwszych filmów, w tle wybrzmiewa oczywiście słynny motyw muzyczny w różnorakich aranżacjach, a bohaterowie nie raz i nie dwa częstują nas kwestiami, które słyszeliśmy w kinowych i telewizyjnych głośnikach 40 i 30 lat temu. Wszystkie te elementy to sprawnie funkcjonujące razem trybiki maszyny, która teleportuje nas wprost do wypożyczalni kaset wideo sprzed dwóch lub trzech dekad.

Tę trójkę zawsze miło zobaczyć w akcji. Foleya, Taggarta i Rosewooda zbyt często razem w "czwórce" nie widzimy, ale gdy już do tego dochodzi, to wraca stara "chemia", a cały film nabiera kolorów. Tę trójkę zawsze miło zobaczyć w akcji. Foleya, Taggarta i Rosewooda zbyt często razem w "czwórce" nie widzimy, ale gdy już do tego dochodzi, to wraca stara "chemia", a cały film nabiera kolorów.

Oldskul is cool



Przewińmy teraz taśmę do początku i wróćmy do wspomnianej nostalgii. Tej w czwartym "Gliniarzu z Beverly Hills" jest dużo. Może ciut za dużo, bo na dopracowanie kilku elementów brakuje zwyczajnie czasu. Intryga jest kiepska jak kondycja Taggarta, przestoje w środkowej części filmu irytują jak niegdyś zapętlany do obrzydzenia Crazy Frog, a Kevin Bacon mający czym pograć z Kevinem Baconem w "Gliniarzu..." ma mniej więcej tylko wspólnego, co Axel Foley z Axlem Rosem. Szkoda, że dla tak świetnego aktora nie wystarczyło już materiału na ciekawą postać.

Powrót Axela Foleya na ekran wypada znacznie lepiej, niż można było się tego spodziewać. Powrót Axela Foleya na ekran wypada znacznie lepiej, niż można było się tego spodziewać.
To i tak niewielka cena w zamian za to, co dostajemy od Netflixa. Powrót Axela Foleya na ekran wypada znacznie lepiej, niż można było się tego spodziewać. "Gliniarz z Beverly Hills 4" początkom serii raczej nie dorównuje, ale też nie przynosi ujmy jej twórcom i nie wprawia w przykre zakłopotanie fanów całego cyklu. Wręcz przeciwnie. Jest spora szansa, że spełni ich oczekiwania i zagwarantuje świetną zabawę. Detektyw Foley nie musi jeszcze zdawać broni i odznaki. To kawał porządnie nakręconego oldskulowego kina, które nie starzeje się niczym Eddie Murphy.

Czy polecam nową produkcję Netflixa? Cóż, pozwolę sobie tylko posłużyć się słowami niezapomnianego inspektora Todda, który często w ten sposób zwracał się do swojego niesfornego podopiecznego z Detroit: get your ass over here!

OCENA: 7,5/10

Miejsca

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (29)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Gdańsk

Helios Forum Gdańsk Forum Gdańsk
Helios Alfa Centrum Alfa Centrum
Helios Metropolia Galeria Metropolia
Cinema1 Galeria Morena
Kino Muzeum Muzeum II Wojny Światowej
Kino IKM Instytut Kultury Miejskiej
Kino Spektrum Klub Kot

Sopot

Multikino Sopot Centrum Haffnera

Rumia

Multikino Rumia Galeria Rumia

Wydarzenia

BNP Paribas Kino Letnie Sopot-Zakopane 2024 (1 opinia)

(1 opinia)
10 zł
projekcje filmowe

Kino na Szekspirowskim: Strefa Interesów

19-21 zł
projekcje filmowe

Kino Dzielnicowe: Tylko nie Ty

projekcje filmowe