Pokazał "wała" Sowietom. Zobacz film "Po złoto. Historia Władysława Kozakiewicza"
Energa Bałtyk Gdynia
W annałach światowego sportu zapisał się nie tylko rekordowym skokiem, ale i słynnym gestem "pozdrawiającym" 50 tysięcy Rosjan na stadionie w Moskwie. Podczas tyczkarskiej kariery zmagał się z nieustępliwymi rywalami, pechowymi kontuzjami i działaczami chcącymi okiełznać jego nieposkromiony charakter. Wyboista droga na olimpijski szczyt, która rozpoczęła się od treningów w gdyńskim Bałtyku, w przypadku Władysława Kozakiewicza obfitowała w szalone wzloty i bolesne upadki. O fenomenie "Kozaka" opowiada dokument "Po złoto", który można już obejrzeć w trójmiejskich kinach studyjnych.
Pięcioro mistrzów olimpijskich z trójmiejskich klubów. Kto poza Władysławem Kozakiewiczem?
Czas olimpijskich zmagań w Tokio sprzyja sportowym wspomnieniom, a do tych najtrwalszych w pamięci polskiego kibica zalicza się widok triumfującego na radzieckim stadionie Władysława Kozakiewicza. Osiągnięty przez tyczkarza wynik był imponujący, sukces niepodważalny, a wykonany po rekordowym skoku gest - wymowny i wręcz symboliczny. Szczególnie w okresie rodzącej się na Wybrzeżu "Solidarności" i coraz większej niechęci polskiego społeczeństwa do proradzieckich władz. Pokazanie "wała" kilkudziesięciu tysiącom buczących kibiców przede wszystkim było jednak osobistym manifestem człowieka, który nigdy nie uznawał półśrodków i musiał sporo poświęcić, by wskoczyć na najwyższy stopień podium.
Trójmiejska rozgrzewka
Wydarzenia z Igrzysk Olimpijskich w 1980 roku stanowią oczywiście punkt kulminacyjny dokumentalnej opowieści, ale sekwencję słynnego skoku widzimy już w scenie otwierającej film. To właściwie jedyny moment, w którym reżyser Ksawery Szczepanik przełamuje chronologiczny porządek opowieści rozpoczynającej się w Gdyni. To właśnie tutaj wraz z rodziną w połowie lat 50. trafił Władysław Kozakiewicz i to w tutejszym Bałtyku po raz pierwszy chwycił za tyczkę za namową brata, Edwarda. Trójmiejski klimat podsycają kadry Gdyni sprzed pół wieku i wspomnienia osób ściśle związanych z lokalnym sportem - Mariana Kolasy i nieżyjącego już Stanisława Głowackiego.
Trójmiejskie wątki powracają jeszcze w dalszej części filmu. Dowiadujemy się, w jakich okolicznościach Kozakiewicz wybudował w Redłowie dom po sukcesie na igrzyskach i jaką rolę w przygotowaniach do moskiewskiego startu odegrał gdański homeopata i naturoterapeuta, Mieczysław Wiktor. W tle przewijają się także "solidarnościowe" kadry ze Stoczni Gdańskiej. Autorzy dokumentu barwną opowieść sklejają jednak przede wszystkim z wielu, zapewne niepublikowanych wcześniej szerokiej publiczności, materiałów sportowych zaczerpniętych nie tylko z polskich, ale i rosyjskich, niemieckich oraz francuskich źródeł. Ksawery Szczepanik wykonał naprawdę świetną pracę przy doborze archiwalnych zdjęć. Nie tylko tych ze stadionowych aren, ale także z sal treningowych.
Ten "Kozak" tak ma
Wykorzystane w filmie nagrania pozwalają widzowi dostrzec coś, czego nie widać na pierwszy rzut oka na lekkoatletycznej arenie, piłkarskim boisku czy siatkarskim parkiecie. Ogrom wyrzeczeń, masę potwornego wysiłku i skalę poświęceń, które należy włożyć w końcowy sukces. Nieważne, czy ma on złotą, srebrną czy brązową barwę. W przypadku Kozakiewicza zawsze liczył się tylko najcenniejszy kruszec, choć na drodze do olimpijskiego krążka pojawiały się pechowe kontuzje - jak ta z Montrealu - lub apodyktyczni działacze, którym przeszkadzała marka butów "Kozaka" czy jego wrodzona szczerość granicząca nieraz z bezczelnością. Szczepanikowi wszystkie te niuanse udało się zgrabnie wkomponować w sportową biografię słynnego tyczkarza.
Niespełna godzinną opowieść ogląda się z zaciekawieniem i bez efektu znużenia, a główna w tym zasługa samego Władysława Kozakiewicza. Jego refleksje, wspomnienia i anegdoty stanowią znakomite narracyjne tło archiwalnych kadrów i sportowych relacji. I choć w dokumencie pojawiają się wybitni publicyści czy sportowcy jak Maciej Petruczenko z "Przeglądu Sportowego" czy Jacek Wszoła, prywatnie przyjaciel Kozakiewicza, to jednak charyzma i pasja głównego bohatera skupiają największą uwagę widza. Szczególnie w momentach, gdy drgającym od wzruszenia głosem opowiada o nieudanym starcie na igrzyskach w Montrealu lub z wyraźną goryczą wspomina odstawienie go na boczne tory po olimpijskim sukcesie w Moskwie.
Emocjonalne zaangażowanie Kozakiewicza wielokrotnie udziela się widzowi, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że niektóre wątki, również te pozasportowe, można było zdecydowanie lepiej rozwinąć i położyć na nie większy akcent. Twórcy "Po złoto" kilka razy jedynie prześlizgują się po faktach, a samemu Szczepanikowi czasami brakuje tej nachalnej dociekliwości charakterystycznej dla sprawnego dokumentalisty. Pod względem filmowej formy mamy do czynienia z klasycznym kinem dokumentalnym. Bez realizacyjnych fajerwerków i wychylenia się poza schematy. To bardziej format sprofilowany pod telewizyjną ramówkę aniżeli kinową dystrybucję.
Brawa, których nie było, niech zabrzmią teraz
Nie zmienia to jednak faktu, że dokumentalną opowieść o Władysławie Kozakiewiczu należy potraktować jako podstawowe kompendium wiedzy na temat sportowej kariery tego charyzmatycznego i wybitnego sportowca. Pomimo realizacyjnych i scenariuszowych uproszczeń "Po złoto" serwuje widzowi czyste emocje, a kilkukrotnie pozostawia pole do namysłu i interpretacji. A to właśnie jedna z podstawowych funkcji rzetelnego kina dokumentalnego. Dlatego twórcom filmu zamiast "gestu Kozakiewicza" należy się medal, choć niekoniecznie w złotym odcieniu.
Bardzo łatwo w dzisiejszych czasach nakręcić i wypromować film o Robercie Lewandowskim czy Idze Świątek. Znacznie trudniej jest odświeżyć historię sprzed kilkudziesięciu lat i na nowo nasączyć ją emocjami. Do tego stopnia, że choć doskonale znamy finał olimpijskiego konkursu z 1980 roku, to nadal zaciskamy kciuki, by nasz bohater nie strącił poprzeczki na wysokości 5,78 m. Za to twórcom filmu i samemu Kozakiewiczowi należą się brawa. Brawa, które zamiast gwizdów powinien usłyszeć każdy sportowiec sięgający po olimpijskie złoto i bijący rekord świata.
OCENA: 7/10
Kino Żak:
piątek - 30 lipca 17:00
sobota - 31 lipca 17:00
niedziela - 1 sierpnia 17:00
poniedziałek - 2 sierpnia 17:00
wtorek - 3 sierpnia 17:00
środa - 4 sierpnia 17:00
czwartek - 5 sierpnia 17:00
Kino Kameralne Cafe:
czwartek - 29 lipca 17:30
niedziela - 1 sierpnia 20:00
środa - 4 sierpnia 17:30
Gdyńskie Centrum Filmowe:
czwartek - 29 lipca 20:00
piątek - 30 lipca 19:45
sobota - 31 lipca 19:45
niedziela - 1 sierpnia 19:45
poniedziałek - 2 sierpnia 19:45
wtorek - 3 sierpnia 19:45
środa - 4 sierpnia 19:45
czwartek - 5 sierpnia 19:45
Film
Po złoto
Kluby sportowe
Opinie wybrane
-
2021-07-31 13:49
Był wspaniałym sportowcem. (11)
Szkoda, że okazał się lichym człowiekiem. Sportowiec nie powinien się tak zachowywać, jak on wobec Zosi Klepackiej!
- 95 46
-
2021-07-31 15:26
(3)
Panik Klepacka niech trenuje a nie zajmuje sie polityka!!!
- 24 38
-
2021-07-31 16:59
Gdynianka to artykuł o Kozakiewiczu.....
Płacą tobie za pisanie nie na temat?
- 16 2
-
2021-07-31 19:37
A ty szoruj do garów, (1)
a nie głos zabieraj!
- 3 5
-
2021-07-31 21:54
Aleś ty mi teraz zaimponowała...
- 2 0
-
2021-07-31 16:13
Klepacka
mądrze nie postąpiła. Sama sobie zasłużyla na krytykę
- 16 28
-
2021-07-31 19:01
Klepacka to prawacka szuja. (3)
idolka ONRu,Mlodziezy Wszechwiejskiej i temu podobnych smieciowych organizacji.
- 10 25
-
2021-07-31 19:50
Jurek lewacka szuja? Jak sie czujesz lewaku? Portret Marksa w domku wisi?
- 15 5
-
2021-07-31 23:25
ONR to przeciez bojowki prezesa...
- 3 10
-
2021-08-01 15:14
Szuja jesteś i platformersko niemiecko ruski pachołek Brzydzę sie tobą..
- 5 1
-
2021-08-01 06:48
Szmata szwabska
Dla kilku marek zrzucił koszulkę z orłem i założył z czarną gapą. W telewizji n niemieckiej publicznie obrażał Polaków i Polskę.
- 13 2
-
2021-08-03 09:32
Klepacka sama jest sobie winna, ta nagonka nie wzięla się znikąd. Jak się nie ma szacunku do innych ludzi, to niech samemu też go nie oczekuje.
- 0 2
-
2021-08-02 13:31
(1)
Kozak swój gest dedykował poprzeczce która nie spadła.Pokazał jej tzw.wała,bo okazał się lepszy od niej.Sportowcy szanują swoją publiczność,nawet wtedy,a może zwłaszcza wtedy gdy jest mu nieprzychylna.Głównie dzięki niej,publiczności sportowiec istnieje.A,że wyjechał z Polski?W latach 80-tych spierniczał z Polski kto mógł.
- 1 9
-
2021-08-02 15:20
Ha ha, stary kit wymyślony w "Trybunie Ludu" w 1980
Po żądaniach z ambasady radzieckiej kierowanych do kc pzpr, aby go surowo ukarać. Dla wielu Polaków ten sportowiec wtedy to był "one of us", choć angielskiego jeszcze wtedy nie znaliśmy. No ale wkrótce jako "swoich" widział zupełnie kogoś innego, nie Polaków. Inni byli bogatsi.
- 2 0
-
2021-08-01 09:03
Odrzekł się polskości za pieniądze (1)
A niemieccy działacze Bayernu i nie tylko też są "apodyktyczni" w sprawie marki butów, np. w stosunku do Lewandowskiego. Pan Władeczek chciał mieć pieniądze za kontrakt z producentem obuwia sportowego w swej prywatnej kieszeni. Wielu sportowców by chciało, ale zasady są inne. Chyba, że jakoś wywalczą w umowie z klubem czy związkiem, ale to trzeba być Neymarem czy Messim i to w ostatnich latach, a nie 40 lat temu.
- 12 6
-
2021-08-03 08:56
Miał cały czas dwa paszporty.
- 0 0
Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.