• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Kolos na glinianych nogach. Najnowszy Bond już w kinach

Tomasz Zacharczuk
6 listopada 2015 (artykuł sprzed 8 lat) 

Najsłynniejszy agent Jej Królewskiej Mości wraca w jednej z najbardziej oczekiwanych premier tego roku. Tym razem martini jest jednak za mało wstrząśnięte, 007 zbyt mocno zmieszany, kobiety za mało wyraziste, a czarny charakter nadto przerysowany. Jedno jest pewne: James Bond potrzebuje urlopu.



Potencjał i możliwości najnowszego filmu Sama Mendesa świetnie oddaje scena, w której as brytyjskiego wywiadu przecina ulice Rzymu lśniącym Aston Martinem DB 10. Próbując zgubić "ogon", Bond sięga po doskonale znane gadżety, choć tym razem nie każdy z nich znajduje oczekiwane zastosowanie. Podobnie jest ze "Spectre". Twórcy filmu wciągają widza w zabawę konwencjami i sentymentalną podróż do przeszłości, nie zapominając oczywiście o stałych atrakcjach.

"Spectre" zamyka pewien etap nie tylko w aktorskim dorobku Daniela Craiga, ale stanowi spodziewane domknięcie serii zapoczątkowanej przez Martina Campbella w "Casino Royale". Jeśli o tym zapomnimy, to nic nie szkodzi. Twórcy "Spectre" z przedziwnym uporem raczą nas nużącymi wręcz odniesieniami do poprzedników. Co rusz więc przewijają się migawki Vesper Lynd, Le Chiffre'a czy Judi Dench jako M (widać to już w czołówce "Spectre"). Bondowskim laikom, choć tych jest na pewno mniej, takie przymusowe retrospekcje raczej nie zaszkodzą. Bardziej zagorzali fani mogą jednak poczuć się urażeni tak infantylnym traktowaniem i niedowartościowaniem ich pamięci przez twórców "Spectre".

Nie tylko pamięć, ale i cierpliwość widzów została wystawiona na ciężką próbę. "Spectre" jest bowiem ponad 140-minutowym kolosem na glinianych, niestety, nogach. Zaskakująco słabo prezentują się dialogi - jałowe i suche niczym pustynia z "Quantum of Solace". Szokująco wręcz oziębłe i bezbarwne zwłaszcza w scenach damsko-męskich. Któżby się spodziewał, że agentowi łamiącemu kobiece serca rozmowa z płcią piękną aż tak nie będzie się "kleiła"? Beznadziejnie pod tym względem wygląda przede wszystkim scena rozmowy w pociągu, przypominająca testowanie aparatu mowy dwóch cyborgów. Maksimum sztampy i banału, zero emocji i niewerbalnego porozumienia.

Wynika to zapewne z bardzo słabo dobranej obsady, zwłaszcza kobiecych ról. Monica Bellucci pełni jedynie funkcję dekoracyjną i praktycznie nic nie wnosi do filmowej opowieści. Większy potencjał miała Lea Seydoux, ale ze względu na posągową wręcz ekspresję i ascetyczną wyrazistość ograniczyła się jedynie do karykaturalnej roli bondowskiej dziewczyny. Evie Green mogłaby czyścić szpilki.

Niestety, w ten sam deseń wpisują się czarne charaktery. Postać Dave'a Bautisty to nieporozumienie. Umięśniony goryl przebrany w elegancki garnitur nie ma za grosz iskry i charakteru. Jeden makabryczny (i szczególnie bolesny dla rywali) fetysz to w tym przypadku za mało. Wyczekiwany Blofeld w wydaniu Christopha Waltza też pozostawia wiele do życzenia. W jednej ze scen Bond zwraca się do szefa tytułowej organizacji Spectre, że woli dalsze tortury niż słuchanie jego kolejnych wywodów. Bardzo ciężko się z tym nie zgodzić. Waltz niestety nieuchronnie brnie w parodię odgrywanej postaci, jej jednowymiarowość najzwyczajniej w świecie nudzi, a gra cieniem w kilku scenach wręcz śmieszy. Ten Waltz wysoko oceniony nie będzie.

Niespójna i fragmentaryczna wydaje się też fabuła, oparta zresztą o bardzo naciągany i mimo wszystko przewidywalny schemat (bez zdradzania szczegółów trudno coś więcej dodać). Zabrakło odpowiedniego zbilansowania akcji i dialogów, jak choćby miało to miejsce w "Skyfall". W efekcie dostajemy na tacy stek bzdurnych i pustych emocjonalnie rozmówek poprzecinanych, na szczęście, solidnie skrojonymi scenami walk, pościgów i eksplozji. I tu widać niemrawe światełko w tunelu. Na przyklaśnięcie zasługuje szczególnie efektowna gonitwa po ulicach Rzymu czy świetnie zmontowany pojedynek w pociągu. Eksplozja zainicjowana zegarkiem to z pewnością ukłon w stronę starszych koneserów bondowskich trików.

Rozświetlając ten promyk nadziei warto też wspomnieć o kapitalnej sekwencji otwierającej film sceną podczas meksykańskiego Dnia Zmarłych (chciałoby się powiedzieć: miłe złego początki). Stylizowana nieco na "Birdmanie" praca kamery to bodaj najlepsze w historii bondowskiej sagi otwarcie. Choć czar niestety pryska już kilka minut później za sprawą marnej czołówki. Widowiskowo prezentują się też ogólne kadry afrykańskich plenerów czy austriackich krajobrazów. Radę daje sam Bond, choć zmęczenia i zadyszki u Daniela Craiga nie sposób nie zauważyć. Na plus punktują też nieco bardziej rozbudowane postaci M, Q i Monneypenny. Świetnie wypada bardzo klimatyczny epizod z panem White. Pomimo wytartego szlaku, zaskakuje również zwieńczenie tej filmowej podróży.

"Spectre" zabrakło przede wszystkim scenariuszowego błysku i realizatorskiego rygoru. Połączenie klasyki z nowoczesnością nie wypaliło, pozostawiając widza w kłębach gęstego dymu absurdu, nudy i wtórności. Mimo tego, to wciąż jest James Bond strzelający z mistrzowską precyzją w gust swoich wielbicieli, którzy regularnie zapełniają sale kinowe. Licencję na zabijanie wyparła licencja na zarabianie. PIN do fanowskich portfeli aktualny: 007.

OCENA: 5,5

Film

6.0
47 ocen

Spectre (36 opinii)

(36 opinii)
Sensacyjny

Opinie (108) 2 zablokowane

  • z ostatnich bondów

    ten Bond jest najbardziej bondowski, począwszy od pierwszej sceny.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Etnomatograf. Kino w muzeum | maj 2024

impreza filmowa, projekcje filmowe

Norifest. Spirited Away: W krainie bogów | Norifest i Dyskusyjny Klub Filmowy UG Miłość Blondynki

15 zł
projekcje filmowe, DKF, spotkanie

Norifest - Festiwal Kultury Azjatyckiej

projekcje filmowe, spotkanie, warsztaty