Czy można zrobić film, w którym ścieżkę dźwiękową zastępują kliknięcia myszką, aktorów śledzimy z perspektywy smartfonowego wyświetlacza, a operatorskie wysiłki ograniczają się jedynie do zrzutów z ekranu? Stylizowany na thriller "Searching" pokazuje, że i owszem, a jednocześnie być może otwiera w kinie nowy trend tzw. screen movie. Po tym filmie jeszcze mocniej zapragniecie przejrzeć ukradkiem zawartość komputera swojego dziecka, partnera, lokatora czy współpracownika. A przy okazji dwa razy zastanowicie się nad zmianą internetowych haseł.
Czasami w kinie większe znaczenie od treści nabiera forma, a "Searching" stanowi doskonały przykład tego, jak olbrzymich możliwości dostarcza współczesna technologia. Równie dobrze taki film mógłby powstać w studenckim pokoju, korporacyjnym boksie czy domowym gabinecie. Fakt, że nakręcono go właśnie w Hollywood pokazuje tylko, że z wielogodzinnego ślęczenia nad telefonem czy tabletem można zrobić sztukę. Co prawda dość umowną, ale jednak.
Reżyser Aneesh Chaganty obrał dość prosty w przekazie patent. Zrezygnował niemal z tradycyjnych ujęć kamerą, a filmowi nadał formę obszernego i pomysłowego live-streamingu rejestrowanego za pomocą smartfona, internetowej kamerki czy innych elektronicznych urządzeń posiadających wyświetlacz. Filmowy ekran coraz gęściej z rozwojem akcji wypełniają okna dialogowe komunikatorów czy panele portali społecznościowych. Nawet, gdy bohaterowie odrywają się w końcu od komputera czy telefonu, to i tak ich poczynania śledzimy z perspektywy komórkowych filmików lub przekazów na żywo newsowych platform. Można chwilami zapomnieć, że mamy do czynienia z wyreżyserowaną przecież formą rozrywki.
Początkowo może wydać się zaskakującym fakt, że zdesperowany mężczyzna zamiast wsiąść w samochód i przetrząsnąć wzdłuż i wszerz całą okolicę, siada przed ekran i mozolnie "przeklikuje się" przez stertę komputerowych zapisków czy notek pozostawionych przez Margot na Facebooku, Instagramie czy Tumblrze. Szybko jednak okazuje się, że nie trzeba być Liamem Neesonem piorącym po gębie tuziny zakapiorów, by zdobyć cenne informacje. David błyskawicznie przechodzi przyspieszony kurs znajomości portali społecznościowych i internetowego slangu, uczy się łamania elektronicznych haseł, mozolnie wyławia z sieci coraz więcej zaskakujących faktów na temat córki.
Unikatowa formuła opowieści świetnie sprawdza się w pierwszej części filmu, głównie dlatego, że bez zarzutu działa efekt świeżości i zaskoczenia. Kilka razy twórcom zdarza się wpaść na niekonwencjonalne pomysły, jak choćby w kilkuminutowej sekwencji otwarcia. Wyskakuje charakterystyczna zielona windowsowa łączka, a po chwili dowiadujemy się, że pierwszy komputer w rodzinie Kimów pojawia się wraz z narodzinami córki. Kilkanaście lat rodzinnego życia zostaje streszczonych w formie odtwarzanych filmików, zapisków z kalendarza, dostarczanych maili, zakładanych kont na portalach. Niejednemu reżyserowi w grubo ponad dwugodzinnym filmie nie udało się opowiedzieć rodzinnej historii w tak emocjonalny i pomysłowy sposób jak to ma miejsce w prologu "Searching".
"Searching" właściwie jest teatrem jednego aktora. John Cho, znany głównie z komediowych epizodów, bez większych zarzutów odnajduje się w kinie cięższego kalibru. A nie jest przecież łatwo ograć postać, na którą niemal nieustannie skierowana jest kamera. Koreańczyk z amerykańskim paszportem dość minimalistycznymi środkami umiejętnie jednak oddaje stan emocjonalny swojego bohatera i ani razu nie traci wiarygodności. Czego nie można powiedzieć choćby o Debrze Messing, wcielającej się w rolę policjantki pomagającej w poszukiwaniach Margot.
I choćby pod tym kątem warto dać "Searching" szansę. Nawet jeśli w oczywisty i dość pretensjonalny sposób dojdziemy do banalnej konkluzji, że nawet najgłębsza ucieczka w elektroniczną głuszę nie zastąpi rozmowy w cztery oczy i zwyczajnej ludzkiej więzi. Film debiutującego za kamerą Chaganty'ego sprawdza się jako niezły thriller i bardzo celny komentarz rzeczywistości podglądanej w streamie, upiększanej filtrami, opłacanej w lajkach, ale bez prawdziwych uczuć i ludzkiej życzliwości, niewartej dwóch złamanych bitcoinów.
OCENA: 6/10