• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Air ball, czyli pudło do kwadratu. Recenzja filmu "Kosmiczny mecz: Nowa era"

Tomasz Zacharczuk
17 lipca 2021 (artykuł sprzed 2 lat) 

Wirtualnymi rozgrywkami zza linii bocznej boiska ekscytują się Biali Wędrowcy z "Gry o Tron" i upiorny klaun Pennywise, LeBron James przebiera się za Humphreya Bogarta z "Casablanki", a rapową nawijkę zarzuca Porky a.k.a. Notorious P.I.G. W natłoku niedorzecznych pomysłów nowego "Kosmicznego meczu" ginie gdzieś uwielbienie do koszykówki i szalonych Animków. Producenci chcieli udowodnić, że przede wszystkim liczy się miłość do produktów marki Warner Bros. Dlatego "Nową erę" należy wrzucić do kosza i to nie tego na sportowym parkiecie.



Jeśli znasz smak gum Turbo i oranżady w proszku, pamiętasz ile impulsów wystarczyło na jedną rozmowę telefoniczną lub do czego służył discman, to bardzo prawdopodobne, że doskonale kojarzysz fenomen "Kosmicznego meczu". Szczególnie, jeżeli w twojej dziecięcej garderobie była co najmniej jedna rzecz z emblematem czerwonego byka, a w piątkowe popołudnia z wypiekami na twarzy słuchałeś telewizyjnego pozdrowienia "Hej, hej, tu NBA" z ust Ryszarda Łabędzia i Włodzimierza Szaranowicza. Michael Jordan w latach 90. był sportową ikoną, a film z jego udziałem najwybitniejszym dziełem w historii kina.

Oczywiście po latach okazało się, że MJ nie zasługiwał na Oscara tak jak na wszystkie statuetki MVP, a uwielbiany film miał mnóstwo mankamentów. I cóż z tego, skoro nadal z sentymentem wspominało się wsad Jordana z połowy boiska, a w uszach brzmiało "I Believe I Can Fly" R. Kelly'ego. Prostota, finezja i szczera zabawa zapewniły oryginalnemu "Space Jam" nieśmiertelność. Druga część tego fenomenu nie powtórzy, a pamięć o "Nowej erze" ulotni się wraz syreną końcową spotkania, które jest właściwie dziwaczną imitacją koszykówki. Mało tu nie tylko basketu, ale też dziecięcej frajdy i prawdziwych emocji.

LeBron James tym razem musi skompletować swoją ekipę, by stawić czoła drużynie Goon Squad. Stawką jest nie tylko przyszłość Animków, ale też losy ludzkości i odzyskanie syna przez głównego bohatera. LeBron James tym razem musi skompletować swoją ekipę, by stawić czoła drużynie Goon Squad. Stawką jest nie tylko przyszłość Animków, ale też losy ludzkości i odzyskanie syna przez głównego bohatera.

Algorytm na zarabianie



Od premiery "jedynki" minęło już ćwierć wieku, więc trudno było oczekiwać, że "Jego Powietrzność" ponownie założy koszulkę Tune Squad. W filmowe buty Jordana wskoczył za to LeBron James. Dla niewtajemniczonych - czterokrotny mistrz NBA i najbardziej rozpoznawalny spośród wciąż aktywnych koszykarzy. Ikona swojego pokolenia, czyli właściwy człowiek do rozegrania "Kosmicznego meczu". Podobnie jak MJ trafia do świata Animków, lecz nie przez dołek na polu golfowym, a wirtualną rzeczywistość. Do fikcyjnego świata LeBrona ściąga Al G. Rhytm (Don Cheedle) - sztuczna inteligencja, która chce wydostać się poza serwery Warner Bros., a LBJ ma to jej ułatwić.

Wraz z Jamesem do wirtualnego świata wessany zostaje jego syn. Młody Dom ma na pieńku z ojcem, bo od koszykarskich obozów woli kursy programowania. Rodzinne niesnaski wykorzystuje algorytm, który zmusza gwiazdora NBA do rozegrania meczu. Nie będzie to jednak klasyczna koszykówka, a gra zaprojektowana przez młodszego Jamesa. Koszykarz, aby odzyskać syna i ocalić świat (najogólniej mówiąc) powinien wygrać, co nie będzie łatwe, bo najpierw wraz z osamotnionym na planecie Looney Tunes Królikiem Bugsem musi zwerbować pozostałe Animki.

"Skromny" Warner Bros. i basket na kodach



W ten sposób rozpoczyna się szalona, a zarazem absurdalna podróż po całym uniwersum Warner Bros., od "Matrixa", przez "Mad Maxa", po filmy z Harrym Potterem i superbohaterami DC. Ciągłych odniesień jest tak dużo, że można stracić z oczu główny wątek i zapomnieć, o co toczy się gra. Producenci przeszli jednak samych siebie w finałowym meczu, gdy na trybunach zasiadają członkowie gangu z "Mechanicznej Pomarańczy", Biali Wędrowcy z "Gry o Tron", King Kong czy Pennywise z horroru "To". "Znakomite" towarzystwo dla najmłodszych widzów. Szkoda, że jeszcze nie wciśnięto im w ręce cheerleaderskich pomponików.

Autopromocja studia Warner Bros. niestety bardzo mocno ogranicza Animków, dla których pozostaje już niewiele przestrzeni. Są właściwie, podobnie jak LeBron, dodatkiem do marketingowego pakietu wytwórni filmowej. Scenariuszowy bałagan sprawia też, że przez większą część filmu wieje potworną nudą, którą tylko częściowo rekompensuje finałowe widowisko. Efektownie zaprojektowane, nasycone świetnymi efektami specjalnymi, ze znakomitą dynamiką i... kompletną antytezą koszykówki. Obie drużyny prowadzą bowiem dziwaczną grę, w której od zespołowości bardziej liczą się indywidualne triki i punkty za styl. Fani klasycznego basketu będą przecierać oczy i pukać się w czoło.

Gwiazdor NBA całkiem nieźle radzi sobie w krainie Animków, lecz brakuje mu charyzmy Michaela Jordana. LeBrona trzeba jednak docenić za poczucie humoru i dystans do siebie, bo twórcy filmu kilka razy wbijają mu małą szpilkę. Gwiazdor NBA całkiem nieźle radzi sobie w krainie Animków, lecz brakuje mu charyzmy Michaela Jordana. LeBrona trzeba jednak docenić za poczucie humoru i dystans do siebie, bo twórcy filmu kilka razy wbijają mu małą szpilkę.

Filmowy air ball, czyli niedolot



Urozmaicenie tradycyjnego meczu oczywiście zwiększa widowiskowość poszczególnych akcji, ale ma to niewiele wspólnego z rzeczywistością. O ile pierwszy "Space Jam" sprawiał, że chciało się chwycić za piłkę do kosza, o tyle druga część zachęca do sięgnięcia po gamingowy kontroler. Niewłaściwych wyborów dokonano już jednak na etapie konstruowania samego pomysłu "Nowej ery". Ten film po prostu nie ma konkretnej grupy docelowej. Najmłodszych zanudzi zawiła fabuła, nie wychwycą poza tym licznych nawiązań do filmowego uniwersum WB. Starszych widzów zniechęci hołdowanie nowoczesnym technologiom na każdym kroku i brak klimatu, jaki towarzyszył oryginałowi. Nowy "Space Jam" trafia więc w próżnię. To koszykarski air ball - spudłowany rzut, który nawet nie dolatuje do obręczy.

Niewiele pomagają koszykarskie manewry LeBrona Jamesa, który na pewno swobodniej czuje się na parkiecie, nawet tym wirtualnym, niż przed kamerą. Nie wzbudza takiej fascynacji jak Jordan, bo po prostu nie jest tak rozpoznawalny (wśród tych, którzy nie śledzą NBA). W przeciwieństwie do MJ'a, ma jednak nieco więcej scenariuszowych zadań. Nieźle wypada wątek konfliktu z synem, znacznie słabiej już rozrysowano interakcje Jamesa z ekipą Tune Squad. "Król" (pseudonim LeBrona) w dotychczasowej karierze w NBA (wliczając playoffy) oddał ponad 18 tysięcy celnych rzutów. 18 tysięcy razy podjął więc dobrą decyzję. Do takich nie zalicza się jednak występ w "Kosmicznym meczu", choć pełną odpowiedzialność ponoszą za to producenci.

W cieniu legendy



Po stronie małych plusików można z kolei odnotować kilka trafionych żartów, również tych dotyczących punktów zwrotnych w karierze LBJ, ale to już wychwycą tylko maniacy basketu, którzy zarywają noce, by oglądać w akcji najlepszych koszykarzy świata. Nie potrzeba natomiast specjalnych umiejętności i wiedzy, by docenić efekt, jaki dało przeobrażenie Animków z postaci dwu- na trójwymiarowe. Prezentują się pod tym względem znakomicie. Kompletnie zawodzi natomiast ścieżka dźwiękowa. Różnica między obecnym soundtrackiem a tym z 1996 roku jest taka jak między grą na grzebieniu a koncertem orkiestry symfonicznej. Podobnych dysproporcji jest niestety znacznie więcej.

Goon Squad, czyli boiskowy rywal LeBrona Jamesa i Animków, prezentuje się widowiskowo. Pomysł z połączeniem koszykarskich umiejętności ze zjawiskami natury i zwierzętami jest świetny. Szkoda jedynie, że w filmie nie poznajemy koszykarek i koszykarzy, którzy dali twarze swoim ekranowym postaciom. Goon Squad, czyli boiskowy rywal LeBrona Jamesa i Animków, prezentuje się widowiskowo. Pomysł z połączeniem koszykarskich umiejętności ze zjawiskami natury i zwierzętami jest świetny. Szkoda jedynie, że w filmie nie poznajemy koszykarek i koszykarzy, którzy dali twarze swoim ekranowym postaciom.
W 2001 roku Michael Jordan niespodziewanie po raz drugi wrócił na parkiet ze sportowej emerytury. Nie założył jednak charakterystycznego czerwonego trykotu, bo wybrał koszulkę Washington Wizards. Dla wielu kibiców była to niezrozumiała i niepotrzebna decyzja. Dokładnie tych samych epitetów można użyć w odniesieniu do "Nowej ery". Jordana wielbiono i dalej się wielbi za sukcesy z Chicago Bulls. Marce "Space Jam" również pozostaje póki co bazować na tym, co udało się osiągnąć 25 lat temu. Tamten mecz nie potrzebował dogrywki.

OCENA: 4/10

Film

6.3
32 oceny

Kosmiczny mecz: Nowa era (1 opinia)

(1 opinia)
animacja, familijny, przygodowy

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (46)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Marzec Sopocianek (3 opinie)

(3 opinie)
projekcje filmowe, spotkanie, warsztaty, zajęcia rekreacyjne

22. Tydzień Kina Hiszpańskiego (1 opinia)

(1 opinia)
20 zł
przegląd

Bałtyk Movie. Pokaz filmu "John Wick"

15 zł
projekcje filmowe