• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja filmu "Thor: Miłość i grom". To najlepszy Marvel od lat

Tomasz Zacharczuk
10 lipca 2022 (artykuł sprzed 1 roku) 

Jeśli najnowsze dzieło Marvela można do czegoś porównać, to prawdopodobnie - nie tylko z powodu wybrzmiewających w tle klasyków Guns N'Roses - do szalonego rockowego koncertu z efektowną pirotechniką, wizualną ekstrawagancją i obowiązkowym stage divingiem. Nad imponującą oprawą i scenariuszem widowiska czuwa nieszablonowy Taika Waititi, jednak sceną niepodzielnie rządzi Chris Hemsworth jako charyzmatyczny frontman, który doskonale radzi sobie z zabawianiem, wzruszaniem i rozśmieszaniem publiki. "Thor: Miłość i grom", choć zalicza kilka słabszych momentów, gwarantuje bodaj najlepszą marvelowską rozrywkę od czasów "Avengers: Koniec gry".





Czy lubisz filmy o superbohaterach komiksowych?

Jeszcze kilka lat temu Taikę Waititiego znali jedynie fani niszowego kina, w którym nowozelandzki reżyser zgrabnie i pomysłowo absurdalny nieraz humor łączył z dość śmiałymi pomysłami inscenizacyjnymi. Niewielu chyba się spodziewało, że jego charakterystyczny styl i artystyczny polot uda się bezpośrednio przemycić do wysokobudżetowej produkcji. Tymczasem zanurzony w morzu barw, zaskakujący świeżością, rozbrajający dowcipem i nafaszerowany wartką akcją "Thor: Ragnarok" okazał się jednym z najlepszych komiksowych widowisk, a Bóg Piorunów doczekał się nareszcie udanego solowego projektu w marvelowskim uniwersum.

"Ragnarok" z odtworzenia, ale i tak zabawa jest przednia



Minęło pięć lat, podczas których nordycki heros stracił kilku towarzyszy broni i wygrawerowany na brzuchu "sześciopak". Taika Waititi w międzyczasie zgarnął Oscara za "Jojo Rabbitt" i przebił się do czołówki hollywoodzkich twórców. Gdy jednak nadszedł czas ponownego połączenia sił, wydaje się, że od premiery "Ragnaroka" niewiele się zmieniło. "Miłość i grom" kontynuuje astralne wariactwo, Hemsworth znów imponuje fizyczną tężyzną, a Waititi sztywne ramy komiksowej ekranizacji nagina do granic wytrzymałości i absurdu. Któż inny z takim rezonem i przebłyskiem artystycznego szaleństwa upchnąłby w jednym filmie anorektycznego bogobójcę z blackmetalowym makijażem, rozwydrzone kosmiczne kozy, gadającą bułeczkę bao, gołe pośladki Thora i najsłynniejsze gitarowe riffy Guns'N'Roses. Ach, i jeszcze słynny szpagat Jean-Claude'a van Damme'a.

Owszem, Waititi staje na głowie, aby jeszcze mocniej podkręcić i tak nieźle już zafiksowane pomysły zaczerpnięte z "Ragnaroka". Zazwyczaj ze świetnym skutkiem, ale tym razem Nowozelandczyk nie zawsze trafia w punkt, bo kilka żartów wydaje się dość mocno przestrzelonych, a i tempo akcji niejednokrotnie grzęźnie w ckliwych i mało wyrazistych scenach. Czy niepokorny dotąd filmowiec zbytnio uległ hollywoodzkim standardom? A może to wytwórnia celowo utemperowała jego zapędy wykraczające często poza marvelowski podręcznik poprawności? Wydaje się, że to drugie zaważyło ostatecznie na tym, że "Miłość i grom" często zbyt dosłownie chce się upodobnić do poprzedniej odsłony przygód o blondwłosym władcy piorunów.

ORP "Orzeł" wpłynie do kin

Tym razem Thor (Chris Hemsworth) musi stawić czoła Gorrowi, który wypowiada wojnę wszystkim bogom w kosmosie. Ekipę tytułowego bohatera niespodziewanie wspiera Jane Foster (Natalie Portman) w zupełnie nowym wydaniu. Tym razem Thor (Chris Hemsworth) musi stawić czoła Gorrowi, który wypowiada wojnę wszystkim bogom w kosmosie. Ekipę tytułowego bohatera niespodziewanie wspiera Jane Foster (Natalie Portman) w zupełnie nowym wydaniu.

Nowy "Thor" nie tylko bawi, ale i wzrusza



Nie wszystko jednak funkcjonuje w nowym "Thorze" na zasadzie "kopiuj-wklej", bowiem rolę komedianta Waititi musi współdzielić z rolą dramaturga. Pod grubą warstwą humoru i rockowego luzu (szkoda, że twórcy dość kurczowo trzymają się twórczości jednej kapeli, przykładowo "Rainbow In The Dark" Ronniego Jamesa Dio "wjeżdża" dopiero na końcowych napisach) kryje się tutaj sporo rodzinnych tragedii, bolesnych wspomnień i bardzo gorzkiej prozy życia. Wszystkie te przykre doświadczenia na nowo hartują charakter tytułowego bohatera, który systematycznie przez kilka ostatnich filmów dojrzewał i odklejał od siebie łatkę gościa tylko do "bitki i popitki". O ile "Ragnarok" kładł duży nacisk na mentalną przemianę Thora, tak "Miłość i grom" weryfikuje go od strony emocjonalnej.

Nie bez powodu naczelnym wątkiem filmu są relacje pomiędzy Odinsonem a Jane Foster. Nareszcie odpowiednio zgłębione przez twórców i pozwalające samym aktorom na trochę więcej niż mało wiarygodne wdzięczenie się do siebie nawzajem. Zamiast niezgrabnego romansowania mamy tutaj prawdziwą miłość, która wystawiona jest na jedną z najcięższych prób, co nie tyle dla bohaterów, ile dla publiczności będzie zapewne źródłem wielu wzruszeń. O ile przymkniemy oko na masę fabularnych uproszczeń i fakt, że Waititi nie do końca radzi sobie ze zbalansowaniem komedii i dramatu. I w jednym, i drugim często jest zbyt dosłowny.

Chris Hemsworth kontynuuje świetną passę w roli Thora. To zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów "Miłość i grom". Chris Hemsworth kontynuuje świetną passę w roli Thora. To zdecydowanie jeden z najjaśniejszych punktów "Miłość i grom".

Nieprzekonująca Portman, za mało Bale'a, świetny Hemsworth



Częściowo może to wynikać z tego, że film wydaje się po prostu... za krótki. W ekspresowym tempie odhaczono przemianę Jane w Lady Thor, po świetnym prologu znika też na dłużej Gorr. Tym dwóm wątkom przydałoby się kilkanaście dodatkowych minut. Być może wówczas Natalie Portman byłaby bardziej przekonująca, a tak wiarygodnie prezentuje się właściwie tylko w swoim ziemskim wydaniu. Christian Bale z kolei zagrał tak świetnie Gorra Bogobójcę, że zbrodnią jest racjonowanie jego ekranowego czasu. Ma go zdecydowanie zbyt mało, a chyba niewielu spodziewało się, że po Thanosie może jeszcze Marvelowi przytrafić się tak intrygujący czarny charakter, którego postępowania nie da się jednoznacznie potępić. Zwłaszcza gdy poznamy powody, dla których złoczyńca wypowiada wojnę wszelkiej maści bogom.

Jedyną korzyścią w ograniczaniu minut Bale'a jest fakt, że wypełnia je Chris Hemsworth. Wydaje się, że aktor na przestrzeni ostatnich lat i pod okiem wielu reżyserów szukał idealnej wersji swojego bohatera. Dopiero Waititi wydobył z tej postaci to, co najlepsze. Bufoniastego i nadętego wojownika zamienił w charyzmatycznego przywódcę, który nie tylko nie unika starcia z potworami i złoczyńcami, ale również z własnymi słabościami. Nie tracąc przy okazji poczucia humoru. Thor, który w początkowych fazach marvelowskiego uniwersum najlepiej wypadał w gościnnych występach u innych superbohaterów, teraz stał się chyba tym, który po Iron Manie i Kapitanie Ameryce ciągnie w pojedynkę wózek z logiem Marvela. Pytanie tylko, jak długo potężne barki Hemswortha będą dźwigać całą franczyzę.

Po Thanosie wydawało się, że w filmach Marvela nie będzie już ciekawych złoczyńców. Gorr w wydaniu Christiana Bale'a przeczy tej teorii. Szkoda jednak, że jest go zdecydowanie za mało w filmie. Szczególnie w jego środkowej części. Po Thanosie wydawało się, że w filmach Marvela nie będzie już ciekawych złoczyńców. Gorr w wydaniu Christiana Bale'a przeczy tej teorii. Szkoda jednak, że jest go zdecydowanie za mało w filmie. Szczególnie w jego środkowej części.

Bóg Piorunów nie chybia



Zwłaszcza że po "Końcu gry" kolejne produkcje komiksowego giganta raczej nie spełniały pokładanych w nich nadziei. "Czarna Wdowa" pojawiła się na ekranie kilka lat za późno, w "Shang-Chi" brakowało tego magicznego marvelowskiego pierwiastka, a ostatni "Doktor Strange" też wzbudzał mieszane odczucia. Ciekawy kierunek nakreśliło "Eternals", ale publiczność chyba nie jest jeszcze gotowa na tak radykalną zmianę stylu MCU. Oczywiście po drodze był jeszcze udany "Spider-Man", choć nagromadzenie wątków i sentymentów mogło trochę ograniczać czystą frajdę.

Tej na pewno nie brakuje natomiast filmowi Waititiego. Zapewne można byłoby jeszcze dłużej wybrzydzać na wiele wątpliwych zwrotów akcji, niewykorzystane do końca postaci i trochę chaotyczne tempo opowieści, ale od czasów "Końca gry" fani komiksowych ekranizacji nie doczekali się lepszego kina rozrywkowego. Efekt raczej nie jest tak oszałamiający, jak w "Ragnaroku", ale Bóg Piorunów nadal ciska żartem i błyskawicami bez chybienia. Jest grom, jest miłość, ale dopiero ostatnia scena pozwala spojrzeć na tytuł z zupełnie innej perspektywy. A zapowiada się ona niezwykle ciekawie i zaskakująco.

OCENA: 8/10

Film

6.7
40 ocen

Thor: Miłość i grom (4 opinie)

(4 opinie)
fantasy, przygodowy

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (58)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Marzec Sopocianek (3 opinie)

(3 opinie)
projekcje filmowe, spotkanie, warsztaty, zajęcia rekreacyjne

Konfrontacje: Skąd Dokąd | Dyskusyjny Klub Filmowy UG Miłość Blondynki

15 zł
projekcje filmowe, przegląd, DKF

Kultura Dostępna: Powstaniec 1863

12,90 zł
projekcje filmowe