Tenet - zwiastun filmu Christophera Nolana:
"Tenet", namaszczony przez wielu na symbol kinowego odrodzenia w czasach pandemii, wydaje się być ostatecznym dowodem na filmowe prawo Nolana, głoszące, iż każdą narracyjną prostą należy maksymalnie zakrzywić, a fabułę proporcjonalnie zapętlić. Reżyserska fascynacja naukami ścisłymi i teoriami czasoprzestrzeni staje się już nie tyle monotonna, co wręcz toksyczna. Filmowym wykładom profesora Nolana nie brakuje rozmachu i wizualnych sztuczek, lecz coraz trudniej je zrozumieć i poskładać w całość.
Repertuar kin w Trójmieście
Gdyby Christopher Nolan miał trafić na bezludną wyspę i zabrać ze sobą trzy najpotrzebniejsze rzeczy, z dużą dozą prawdopodobieństwa jedną z nich zapewne nie byłby zegarek. Znając imponujący już przecież dorobek reżysera, można stwierdzić z przekąsem, że nie przywiązuje on wielkiej wagi do czasu pojmowanego linearnie. Zaburzanie chronologii zdarzeń prezentował już w "Memento", a naginanie (czy wręcz wywracanie) czasoprzestrzeni udoskonalił choćby w "Incepcji" czy "Interstellar". Nawet w "Dunkierce" narracyjne odchylenie było normą.
"Tenet" pozornie przypomina intrygującą i żywiołową mieszankę szpiegowskiego thrillera z kinem science-fiction. W istocie jest wielopoziomowym strukturalnie traktatem o podróżach w czasie, których dotąd zbyt często w taki sposób nie pokazywano. Wyobraźmy sobie bowiem, że nie tylko poruszamy się z punktu A do punktu B, ale również z B do A. Równocześnie. Na ekranie wystrzeliwane kule wracają do magazynka, blizny na twarzach bohaterów pojawiają się, zanim dojdzie do uderzenia, a postaci mówią wspak.
Odwracające rzeczywistość "kołowrotki", enigmatyczne algorytmy czy "paradoks dziadka". Przy nich trylogia "Powrotu do przeszłości" brzmi jak niewinna bajeczka opowiadana przedszkolakom podczas leżakowania. "Tenet" tymczasem przypomina nafaszerowaną podręcznikowymi pojęciami akademicką rozprawę. I właśnie ten odsączony od emocji i ludzkiego pierwiastka strumień naukowej świadomości zatruwa klimat opowieści. Film Nolana przytłacza ogromem niewiedzy, bo nie da się przyswoić (przynajmniej za pierwszym razem) teorii tak namiętnie powtarzanych, a jednocześnie lakonicznie tłumaczonych przez reżysera.
Rzutuje to oczywiście na odbiór filmu. O bohaterach nie wiemy praktycznie nic, więc trudno nawiązać z postaciami jakąkolwiek więź. Do tego stopnia, że w pewnym momencie (a następuje to dość szybko) ich poczynania stają się nam zupełnie obojętne. Zadania nie ułatwiają niezdarne, recytowane z zadęciem dialogi, które w zasadzie polegają jedynie na wymianie naukowych poglądów. Jak tlenu brakuje choć skrawka humoru, autentycznych ludzkich emocji, powiewu improwizacji, która rozluźniłaby duszną atmosferę. "Tenet" wygląda, jakby powstawał w laboratorium, a nie w studiu filmowym przy udziale ludzi, którzy kochają kino.
A przecież z pewnością do takowych zalicza się Christopher Nolan, który jak mało kto we współczesnym biznesie porusza się własnymi ścieżkami i realizuje autorskie pomysły wykraczające poza przeciętną rozrywkę. Nie stosuje półśrodków, pracuje według starannie wypracowanego kodeksu, stara się poruszać nie tylko emocje, ale i intelekt widza. Wydaje się jednak, że w najnowszym projekcie dobrał nieprawidłowe proporcje. Nie ma tu widowiskowości "Incepcji", permanentnego napięcia rodem z "Dunkierki", finał (bardzo skąpy zarówno wizualnie, jak i fabularnie) nie rozjaśnia zawiłości, jak choćby w "Memento", a już na pewno "Tenet" nie jest tak poruszający i emocjonalny jak "Interstellar".
Jeśli chodzi o aktorów, to każdy z nich tańczy tu we własnym tempie. Najsprawniej wychodzi to Robertowi Pattinsonowi. Wystarczy obejrzeć jego kilka ostatnich tytułów, by na dobre przekonać się, że po bladym nastoletnim wampirku pozostała jedynie może niezbyt chwalebna w CV smuga. Charyzmą przebija całą obsadę, a dzięki niemu "Tenet" można chociaż krótkimi momentami porządnie przewietrzyć. O rolę Batmana można być spokojnym. John David Washington udowadnia z kolei, że nadaje się do kina akcji, ogląda się go nieźle, ale zdecydowanie zasługuje na lepszego scenarzystę, który jego postaci nie ograniczy tylko do roli bezimiennego najemnika. Kenneth Brannagh w roli rosyjskiego gangstera niestety po raz kolejny jest karykaturalny i nieznośnie zmanierowany. Postać żywcem wyciągnięta z wypożyczalni kaset wideo z lat 90.
I to jest piękne w kinie Brytyjczyka, że można o jego filmach dyskutować i rozkładać je na czynniki pierwsze w nieskończoność bądź w tym przypadku: na odwrót. Intelektualna gimnastyka gwarantowana, ale w "Tenet" zabrakło jeszcze tej rozpustnej, odprężającej, przyziemnej frajdy. Warto jednak podjąć rękawicę i zapisać się na lekcję fizyki z profesorem Nolanem, bo takich doznać we współczesnym kinie jest coraz mniej. Przyda się jednak ściąga, na której należy wynotować jedną z kwestii, która pada w filmie: "Nie próbuj tego zrozumieć. Poczuj to". Czuję jednak, że mogło być zdecydowanie lepiej.
OCENA: 6,5/10
Film

Tenet (5 opinii)
- produkcja
- Kanada
- premiera
-
26 sierpnia 2020
- czas trwania
- 2 godz. 30 min.