• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Recenzja filmu "Miłość bez ostrzeżenia". A jednak warto ostrzec

Tomasz Zacharczuk
16 marca 2024, godz. 17:00 
Opinie (17)

Podczas przechadzki po parku Steven, grany przez Petera Dinklage'a, stwierdza, że prawdopodobnie historia każdej napotkanej osoby jest dobrym materiałem na operę. Tudzież na film. Pod warunkiem, że taką historię umie się jeszcze opowiedzieć. A reżyserująca "Miłość bez ostrzeżenia" Rebecca Miller z tym akurat elementem filmowego rzemiosła ma wyraźny problem. Jej najnowsze dzieło krząta się bezradnie pomiędzy komedią romantyczną a obyczajowym dramatem, zaskakuje dziwacznymi zmianami nastroju, plącze wątki i nie dowozi finalnie żadnej puenty. Takiego scenariuszowego bałaganu nie uporządkowałby nawet taki duet sprzątający jak Anne Hathaway i Joanna Kulig.



Oglądanie naszej aktorki w towarzystwie laureatki Oscara i gwiazdy serialowej "Gry o tron" to z pewnością jedna z nielicznych okoliczności łagodzących dyskusyjną przyjemność związaną z seansem "Miłości bez ostrzeżenia". Nawet dość częsta obecność na ekranie Joanny Kulig i wtrącane przez nią od czasu do czasu polskie zdania nie sprawią, że komedia (ze znakiem zapytania) Rebeki Miller nie będzie dłużyła się jak wizyta u dentysty.

Gdyby filmom nadawać nazwy drinków, to produkcję z Anne HathawayPeterem Dinklagem należałoby ochrzcić "rozcieńczonym Woodym Allenem". Jakiś posmak jest tu wyczuwalny, ale nie ma tu ani wyszukanych kompozycji, ani walorów estetycznych, ani nawet porządnego "woltażu".



Gdy Steven (Peter Dinklage) poznaje Katrinę (Marisa Tomei) jego prywatne i zawodowe życie wywróci się do góry nogami. Gdy Steven (Peter Dinklage) poznaje Katrinę (Marisa Tomei) jego prywatne i zawodowe życie wywróci się do góry nogami.

Jak w latynoskiej telenoweli: jest wszystko i nic jednocześnie



Steven (Dinklage) jest nowojorskim kompozytorem operowym, który zmaga się z kryzysem artystycznym. Podczas wystawnych bankietów unika swoich zleceniodawców, a w domu snuje się bez celu po pokojach lub zaszywa się pod kołdrą. W niedoli wspiera go żona Patricia (Hathaway), ceniona terapeutka z manią czystości i bezgraniczną wiarą w talent małżonka. To właśnie za jej namową mężczyzna pewnego dnia wychodzi na długi spacer, podczas którego poznaje Katrinę (Marisa Tomei) - kapitankę holownika i zarazem seksoholiczkę (a może po prostu romantyczkę), która niczym syrena wabi na swoją łódź przypadkowych kochanków.

Gdy Steven bliżej poznaje nieznajomą, nagle doznaje olśnienia. Świadomie bądź nie Katrina staje się jego muzą, co przyniesie nieoczekiwane konsekwencje w prywatnym i zawodowym życiu kompozytora. Dla reżyserki miłosny trójkąt to za mało, dlatego dorzuca jeszcze w pakiecie wątek dwojga zakochanych nastolatków. Julian (Evan Ellison) jest pasierbem Stevena i synem Patricii, zaś Tereza (Harlow Jane) wraz ze swoją matką Magdaleną (Joanna Kulig) żyje pod dachem Treya (Brian d'Arcy James). Matka dziewczyny pracuje jako sprzątaczka w domu Patricii, co tylko podbija jeszcze różnice klasowe pomiędzy obiema rodzinami. W pewnym momencie relacje łączące ich wszystkich przybiorą nieoczekiwany i wręcz dramatyczny przebieg.

Reżyserka, a zarazem autorka scenariusza, w półtoragodzinnym filmie próbowała więc upchnąć liczbę postaci i wątków rodem z latynoskich telenowel. I niestety "Miłość bez ostrzeżenia" prezentuje podobny poziom artystyczny. Rebecca Miller zupełnie nie panuje nad fabularnym bałaganem.



Natłok ekranowych wydarzeń sprawia, że nie ma czasu na pogłębienie profili bohaterów i ich wzajemnych relacji. Poszczególne wątki sprawiają wrażenie niedopracowanych i pourywanych. A gdy już Miller przypomni się, by do nich wrócić, te nie mają już właściwie żadnego ładunku emocjonalnego i prowadzą do absurdalnych wręcz konkluzji. Zasadniczo nic tu się nie spina, choć reżyserka uparcie dąży do tego, by w finale wszystkie pojedyncze historie powiązać. I choćby nawet zużyła w tym celu wszystkie zapasy taśmy klejącej z pobliskiego marketu, to i tak na koniec ta filmowa opowieść paskudnie się rozłazi.

"Miłość bez ostrzeżenia" to pozbawiona charyzmy i energii komedia romantyczna, a zarazem uproszczony i niedopowiedziany dramat obyczajowy. Właściwie nie wiadomo, z czym tutaj mamy tak naprawdę do czynienia. I to jeden z głównych problemów filmu Rebeki Miller. "Miłość bez ostrzeżenia" to pozbawiona charyzmy i energii komedia romantyczna, a zarazem uproszczony i niedopowiedziany dramat obyczajowy. Właściwie nie wiadomo, z czym tutaj mamy tak naprawdę do czynienia. I to jeden z głównych problemów filmu Rebeki Miller.

Między komedią a dramatem, czyli tak naprawdę nigdzie



Równie dużą niekonsekwencję widać nie tylko w fabule, ale również w gatunkowych inspiracjach. Teoretycznie "Miłości bez ostrzeżenia" najbliżej jest do komedii romantycznej. Ale takiej sprzed dwóch lub trzech dekad, gdy tak zwane "rom-komy" uginały się pod nadmiarem postaci i wątków, które na siłę próbuje się spiąć w większą całość w myśl wyświechtanego banału "miłość niejedno ma imię". Z jednej strony to nawet dobrze, że Miller w pewnym momencie robi gwałtowny skręt i próbuje wjechać na zupełnie inne pod kątem emocjonalnym rejony. Z drugiej - czyni to tak nieporadnie, że można się pogubić w ciągłej zmianie nastrojów i tonacji.

Bo w "Miłości..." pojawiają się elementy całkiem poważnego dramatu obyczajowego. Zwłaszcza gdy do akcji wkracza mąż Magdaleny i ojczym Terezy - rasista i nacjonalista, który w pewnym momencie wręcz terroryzuje swoją rodzinę i wygodnie sadowi się na fotelu domowego tyrana. Niezbyt to współgra z lekką konwencją obraną początkowo przez Miller, a już na pewno kłoci się z pretensjonalnym finałem, który zresztą nie domyka wszystkich wątków. Ten gatunkowy i narracyjny bezład sprawia, że nie wiadomo tak naprawdę, jak ten film odbierać i czym on zasadniczo miałby być. Owszem, sporo jest tu treści o poszukiwaniu siebie, swojej wolności, miłości i miejsca na ziemi, lecz już w połowie filmu trudno tymi dywagacjami kogokolwiek zainteresować.

Można było spodziewać się epizodycznej roli Joanny Kulig, a tymczasem Polki na ekranie jest całkiem sporo. To niezły występ aktorki znanej z "Zimnej wojny". Na więcej, podobnie jak pozostałej obsadzie, nie pozwolił słabiutki scenariusz. Można było spodziewać się epizodycznej roli Joanny Kulig, a tymczasem Polki na ekranie jest całkiem sporo. To niezły występ aktorki znanej z "Zimnej wojny". Na więcej, podobnie jak pozostałej obsadzie, nie pozwolił słabiutki scenariusz.

Joanna Kulig daje radę. Podobnie jak reszta obsady. Ale to i tak na nic



Jeżeli na czymś, a właściwie na kimś, można tu zawiesić oko, to na aktorach. Z Nowym Jorkiem w roli głównej - dalekim od blichtru metropolii, zdystansowanym i snującym się w tle jak u wspomnianego już Allena. Z tą jednak różnicą, że u słynnego reżysera jego ukochane miasto potrafiło zawsze zaistnieć w warstwie fabularnej. U Miller ta offowa "nowojorskość" jest jedynie atrakcyjną dekoracją. Nieudekorowani swoimi rolami zostali natomiast naprawdę świetni aktorzy. W pojedynczych scenach Peter Dinklage, Marisa Tomei i Anne Hathaway pokazują prawdziwą klasę, ale miałki scenariusz ostatecznie spłyca ich postaci w sposób wręcz brutalny. Chyba najdobitniej widać to na przykładzie bohaterki granej przez Hathaway. To, co Miller wyprawia z jej postacią, to czysta drwina i "policzek" wymierzony w stronę widza.

IMPREZY I WYDARZENIA Imprezy dla kinomanów w Trójmieście

kwi 27-28
Nowe Horyzonty Tournée
Kup bilet


Jak się na tle hollywoodzkich gwiazd broni nasza Joanna Kulig? Przede wszystkim jej gra nie polega na zbieraniu okruszków z aktorskiego stołu. Jest jej w filmie całkiem sporo i do pewnego momentu jej bohaterka naprawdę potrafi zainteresować. Oczywiście można znów przewracać oczami na widok Polki obsadzonej w roli sprzątaczki u nowobogackich Amerykanów, a uszy mogą więdnąć od łamanej angielszczyzny (która nie jest "zasługą" Kulig, a celowym pomysłem scenarzystki). Faktem jest natomiast, że aktorka, która przetarła sobie międzynarodowe szlaki "Sponsoringiem", a przede wszystkim "Zimną wojną", nie ustępuje talentem towarzyszącym jej gwiazdom.

O braku talentu reżyserskiego Rebeki Miller nie można mówić, choć autorka "Miłości bez ostrzeżenia" wielu argumentów na swoją obronę nie dostarczyła. Za dużo w jej filmie wątków, niedopowiedzeń, karygodnych uproszczeń, absurdalnych rozwiązań. Jednym zdaniem: za dużo filmów w jednym filmie. Za mało natomiast prawdziwych emocji, umiejętnie poprowadzonych opowieści i czystej kinowej rozrywki, bo takowej musi wręcz dostarczać film z gatunku czy nawet z pogranicza komedii romantycznej. Miłość faktycznie może nadejść bez ostrzeżenia. Przed tym filmem warto jednak ostrzec.

4/10   Ocena autora
+ Oceń film

Film

6.6
18 ocen

Miłość bez ostrzeżenia (7 opinii)

(7 opinii)
komedia romantyczna

Opinie wybrane

Wszystkie opinie (17)

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Nowe Horyzonty Tournée

20 zł
impreza filmowa, projekcje filmowe

Yakari i wielka podróż

16 zł
projekcje filmowe

SPY x Family CODE: White w Helios ANIME

29,90 zł
projekcje filmowe