• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wojna bez retuszu. Recenzja filmu "1917"

Tomasz Zacharczuk
23 stycznia 2020 (artykuł sprzed 4 lat) 

1917 - zwiastun:

Na wojennych zgliszczach i w oparach bitewnego kurzu Sam Mendes mozolnie wykuwa pomnik ludzkiej odwagi i bezwarunkowego poświęcenia, który wprost olśniewa wizualną perfekcją, a jednocześnie nie kłuje w oczy zbędnym patosem. Wysuwający się na czoło oscarowego peletonu "1917" ukazuje wojnę jako wyjałowioną i splądrowaną "ziemię niczyją", którą nikt już się nie interesuje, a wokół której przelano tyle niepotrzebnej krwi. Nawet siedząc wygodnie w kinowych okopach, można poczuć żar piekła, które zgotowano milionom żołnierzy i cywilów.



Reżyser "American Beauty""Skyfall" postawił stopę na dość grząskim i mało eksploatowanym w kinie gruncie, jakim jest I wojna światowa. Niewiele jest tytułów, które mogłyby cieszyć się podobnym uznaniem i sławą, jak choćby odwołujące się do innego globalnego konfliktu zbrojnego "Szeregowiec Ryan" czy serial "Kompania Braci". Pod koniec ubiegłego roku wyśmienitym "I młodzi pozostaną" popisał się Peter Jackson, który z archiwalnych materiałów (odrestaurowanych w taki sposób, iż ciężko dać wiarę w to, że niektóre kadry nakręcono sto lat temu!) posklejał poruszający dokument o wojennych realiach lat 1914-18. Sam Mendes wybrał fabułę, a filmową opowieść luźno oparł na wspomnieniach z frontu swego dziadka, Alfreda.

Pozornie historia przedstawiona w "1917" odrysowana jest od szablonu wielokrotnie sprawdzonego już w kinie wojennym: bohaterowie mają do wykonania misję, której realizacja graniczy z cudem, a poziom trudności rośnie wraz z kolejnym etapem karkołomnej wędrówki przez terytorium wroga. Schofield (George MacKay) i Blake (Dean-Charles Chapman) muszą przedrzeć się przez linię frontu, by wysuniętym brytyjskim oddziałom dostarczyć rozkaz wstrzymania ofensywy. W przeciwnym razie 1,6 tys. wojskowych, w tym brat Blake'a, wpadnie w zastawioną przez Niemców zasadzkę. Szeregowcy nie mają ani czasu, ani wsparcia. Mają za to ogromną wolę przetrwania i nieludzką determinację w dążeniu do celu.

"1917" to trzymająca w napięciu i zachwycająca technicznym kunsztem opowieść o przyjaźni, bezwarunkowym poświęceniu i odwadze, która napędza do działania w imię wyższych idei. To również poruszająca demitologizacja wojny. "1917" to trzymająca w napięciu i zachwycająca technicznym kunsztem opowieść o przyjaźni, bezwarunkowym poświęceniu i odwadze, która napędza do działania w imię wyższych idei. To również poruszająca demitologizacja wojny.
Klasowe kino wojenne, a w takich jakościowych rewirach sytuuje się "1917", poza sprawnie nakręconą i angażującą emocjonalnie fabułą potrafi zaoferować widzowi większy pakiet atrakcji aniżeli tylko widowiskowe sceny batalistyczne i dynamiczne desantowanie żołnierzy z punktu A do B. Film Sama Mendesa, nie gubiąc ani razu tempa i nie tracąc z pola widzenia bohaterów, ilustruje przede wszystkim jawną dewaluację wojny, pozbawiając ją jakichkolwiek wyższych idei i ogólnego sensu. Wraz z Blakiem i Schofieldem przeciskamy się przez wąskie okopy, gdzie nadzieję i górnolotne hasła zatopiono w cuchnącym błocie, po którym snują się widma ludzi niemiłosiernie zmęczonych i wyprutych emocjonalnie.

Znamienny jest tytuł produkcji, który nie tylko plasuje ekranowe wydarzenia w odpowiednim miejscu na osi czasu, lecz symbolizuje także schyłek wojennych działań i zmierzch człowieczeństwa. U Mendesa próżno szukać żołnierskiego entuzjazmu. Dominują ból, wyczerpanie i strach. Nie tylko przed wrogiem, lecz nawet przed powrotem do domu, którego perspektywa jest równie niepewna, co najbliższa przyszłość czekająca tuż po wybiegnięciu z okopu. Porażające żniwo wojny doskonale symbolizuje scena, w której główni bohaterowie przemierzają "ziemię niczyją" - ponure cmentarzysko, w którym pogrzebane są nie tylko setki ludzkich istnień, lecz humanitaryzm w ogólnym wymiarze.

Sugestywne obrazy odgrywają zresztą w "1917" wiodącą rolę głównie ze względu na niekonwencjonalną metodę nakręcenia filmu. Całość wygląda jak jeden imponujący, niemal dwugodzinny mastershot (ujęcie bez cięć montażowych) - technika unikalna w kinie, a wręcz karkołomna w filmie stricte wojennym. Cięcia oczywiście są, choć gołym okiem praktycznie nie da się ich dostrzec. Kamera nieustannie podąża wraz z bohaterami. Czasami ich wyprzedza, niekiedy chowa się za plecami bądź porusza się równolegle. Dzięki temu widzimy i odczuwamy dokładnie to, czego doświadczają Blake i Schofield. I choć chwilami przypomina to grę wideo, to efekt końcowy jest piorunujący. Czegoś takiego w kinie wojennym jeszcze nie było.

Poczynania głównych bohaterów śledzimy z ich perspektywy, a to za sprawą przyklejonej niemal do postaci kamery, która skoncentrowana jest tylko na tym, co "tu i teraz". Interesujący wizualny zabieg sprawdził się znakomicie, bo "1917" angażuje jak najlepsza gra wideo. Poczynania głównych bohaterów śledzimy z ich perspektywy, a to za sprawą przyklejonej niemal do postaci kamery, która skoncentrowana jest tylko na tym, co "tu i teraz". Interesujący wizualny zabieg sprawdził się znakomicie, bo "1917" angażuje jak najlepsza gra wideo.
Główna w tym zasługa operatora Rogera Deakinsa, który u boku Sama Mendesa udowadnia, że jest największym poetą filmowego obrazu we współczesnym kinie. Wrażliwość na detale w połączeniu ze znakomitym czuciem tempa opowieści i umiejętnym wykorzystywaniem światła skutkują kadrami nadającymi się do opatrywania w ramy i wieszania na ścianie. Deakinsowi należy się Oscar (nie wyobrażam sobie innego werdyktu) już choćby za samą sekwencję nocnego bombardowania Ecoust. Dla takich scen warto chodzić do kina. Zwłaszcza gdy genialne kadry ozdobione są tak finezyjną ścieżką dźwiękową, jaką jest muzyka Thomasa Newmana w "1917".

Równie imponująco prezentuje się niezwykle pracochłonna scenografia wiernie oddająca żołnierskie realia sprzed ponad stu lat. Zaglądając do niemieckiego bunkra, czyhając w brytyjskim okopie czy szukając schronienia w zrujnowanych francuskich budynkach, można napawać się zadziwiającą dbałością o szczegóły i podziwiać pracę setek osób, nad którymi nienaganną kontrolę sprawuje Sam Mendes. Reżyser, doskonale świadomy własnego warsztatu, a zarazem trzymający dyscyplinę generał, który idealnie dobrał taktykę pod swoje najnowsze dzieło. Bodaj najlepsze od czasu nakręcenia oscarowego "American Beauty".

Magiczne zdjęcia Rogera Deakinsa, zapierająca dech w piersiach scenografia, precyzyjna reżyseria i nienaganne aktorstwo składają się na filmowy sukces "1917". Film Mendesa z pewnością będzie jednym z największych faworytów (i wygranych) tegorocznej gali Oscarów. Magiczne zdjęcia Rogera Deakinsa, zapierająca dech w piersiach scenografia, precyzyjna reżyseria i nienaganne aktorstwo składają się na filmowy sukces "1917". Film Mendesa z pewnością będzie jednym z największych faworytów (i wygranych) tegorocznej gali Oscarów.
Pokłony należą się Mendesowi również za świetne poprowadzenie aktorów. MacKay i Chapman grają jak natchnieni, a ich poświęcenie i wrażliwość zasługują na niejeden order. Wśród aktorskich nazwisk uwagę oczywiście przyciągają Colin Firth, Benedict Cumberbatch czy Andrew Scott. Epizody z udziałem ich wszystkich zapewne nie trwają dłużej niż kwadrans, co nie zmienia faktu, że każdy pokazał się z zupełnie innej strony i udowodnił, że nawet kilkoma linijkami tekstu można zapaść widzowi w pamięć. Niektóre postaci, podobnie jak tło wydarzeń, można było jednak momentami ukazać w nieco szerszej perspektywie. W środkowej części filmu czuć lekką zadyszkę scenarzystów, ale okazały finał z piękną sceną domykającą historię wydaje się być adekwatną rekompensatą.

Sam Mendes nie skapitulował. Mógł asekuracyjne ubezpieczać tyły, a jednak ciągnęło go na front filmowych wyzwań, którym w pełni podołał, udowadniając, że w kinie wojennym istnieje jeszcze obszar do odważnych, artystycznych działań bez nachalnego kopiowania klasyki gatunku. "1917" dziełem rewolucyjnym na miarę "Szeregowca Ryana" nie jest, lecz wizualnego uroku i narracyjnej woltyżerki nie sposób mu odmówić. Dlatego ogląda się to z nieskrywaną satysfakcją i w pełnym skupieniu. Oddział Mendesa z pola bitwy schodzi w komplecie i z podniesionymi głowami.

OCENA: 8/10

Film

7.4
63 oceny

1917 (41 opinii)

(41 opinii)
dramat

Opinie (66) 4 zablokowane

  • (1)

    Film mega rozczarowanie.
    Cos w stylu gry-strzelanki. Glowny bohater przechodzi przez rozne poziomy.
    Absurd goni absurd. Sztucznosc i brak jakichkolwiek emocji.
    Birdman byl fantastyczny. To jest parodia filmu wojennego. Kocham dobre kino ale to jest porazka.

    • 17 27

    • xxx

      Sam jesteś porażka intelektualna.

      • 1 0

  • widziałem już (1)

    Nagłośnienie fatalne - jak w polskim filmie.

    • 4 15

    • XXX

      Trzeba było umyć uszy przed projekcja.

      • 0 0

  • Oglądałem, słaby film, nie polecam. (1)

    Nie wiem skąd to ochy i achy. 5/10

    • 15 39

    • XXX

      Widać słabo u Ciebie z intelektem. Nie polecam .

      • 5 0

  • Kiepskk film

    Dobre filmy wojenne to Szeregowiec Ryan czy tez furia , ten jest naprawde nudny zero akcji emocji. Nuda i tyle szkoda czasu

    • 0 8

  • nowatorski pomysł...

    Film o I wojnie światowej, w której dzielny żołnierz musi zdążyć dotrzeć do oddziału z rozkazem wstrzymania ataku, bo inaczej dojdzie do masakry? Bardzo oryginalny pomysł.

    O ile ktoś nie oglądał filmu "Gallipoli" z Melem Gibsonem z 1981 roku. Polecam!

    • 2 0

  • Nie rozumiem zachwytów nad filmem. (7)

    Jest dobry, ale nie wybitny.

    • 6 8

    • Nie rozumiesz ale się wypowiadasz. (5)

      Wpisujesz się tym samym w popularny trend dyletantów którzy chcąc w jakikolwiek sposób zaistnieć wypowiadają się na różne tematy.

      • 4 3

      • (4)

        Obejrzyj sobie 'Ścieżki chwały" z 1957r. i dalej twierdź, że to powyżej jest wybitne i odkrywcze...

        • 2 2

        • 'Ścieżki Chwały' to arcydzieło. (3)

          • 3 0

          • Dokładnie (1)

            A tutaj w zajawce "Londyn w ogniu" z rekwizytami z Pierwszej Wojny.

            • 1 1

            • A "Cienka niebieska linia"?

              • 0 1

          • Przeczytaj sobie

            książkę Cenderasa. Tam masz rzetelny opis tego co dzisło się w okopach 1 wojny.

            • 0 1

    • Wśród reżyserów jest grupa świętych krów (termin z innej religii, niż ta w której się urodzili), których po prostu krytykować nie wolno.

      • 1 2

  • (3)

    Jestem pod oromnym wrażeniem. Chyba pójdę jeszcze raz. Piękny film o odwadze, poświęceniu, braterstwie, empatii, ludzkich uczuciach jak strach i...okrucieństwie wojny, oczywiście. Warto, trzeba zobaczyć!

    • 6 0

    • P.S. (2)

      I ta scena, gdy bohater zostawia niepochowane ciało kumpla, towarzysza czyli już przyjaciela za sobą, wsiada do samochodu i zostaje sam w tłumie z myślami i uczuciami... Prawdziwe. To tak jak dowiadujesz się, że masz raka i wsiadasz do tramwaju. Wokół rozgardiasz a myśli się klebia w głowie a jednocześnie starasz się zachować twarz i nie rozkleic. Idźcie do kina!

      • 0 0

      • (1)

        I ta scena w ruinach - majstersztyk!

        • 0 0

        • I ta scena z kobietą i dzieckiem...

          • 0 0

  • Mnie nie zachwycił

    Brak emocji, wrażenie filmu przygodowego z kolejnymi okolicznościami do pokonania przez bohaterów.
    Brakowało mi jeszcze tylko scen z zombie ;)

    • 0 7

  • Zwiastun niedostępny

    • 0 0

  • Kazdy Polak ma dziadka, ktory walczyl w obcej armii w czasie pierwszej wojny swiatowej (6)

    Setki tysiecy Polakow walczylo w mundurach niemieckich, austriackich i rosyjskich armii. Polska byla pod zaborami. To tez pokazuje, ze politycy i generalowie wywoluja wojny, a przecietni ludzie nie maja na to wplywu bo dostaja powolanie do wojska i jak zdezerteruja to grozi im rozstrzelanie.

    • 51 4

    • Chyba ci się wojny pomerdały chłopczyku. (5)

      I WŚ zakończyła się 102 lata temu. O jakich ty dziatkach wszystkich Polaków walczących w tej wojnie bredzisz? Chyba prapradziadkach jak już. Poza tym, tylko nikły procent rodaków, zna swoje drzewo genealogiczne dalej, jak do babć i dziadków których zna lub znał jak żyli. A ci urodzili się albo w czasie II WŚ, albo zaraz po niej. Więc skończ chrzanić kocopoły.

      • 1 22

      • Nieudany wpis w całej okazałości...

        Bez sensu, napastliwy, z błędem ortograficznym...

        • 2 1

      • (1)

        Widocznie większosć ludzi nie jest zainteresowana swoimi przodkami.

        Akurat akta narodzin, ślubów i zgonów z USC (od 1874 roku) w zaborze pruskim są ogólnodostępne online i można sobie w każdej chwili przejrzeć. Dla leniwych jest nawet wyszukiwarka na PTG i znając nazwisko swojego pradziadka urodzonego np. w 1910 roku, tu w Prusach Zachodnich, bez najmniejszego problemu znajdziemy jego miejsce urodzenia, imię ojca oraz imię i nazwisko panieńskie matki (czyli prapradziadka i praprababci), wraz z miejscem zamieszkania. Na podstawie tego już możemy odszukać praprapradziadka, itd.

        Bez większego problemu stworzyłem drzewo liczące 7 pokoleń. Najdalej do 1781 roku.

        Jak jest z dostępnością akt z zaboru rosyjskiego i austro-węgierskiego to nie wiem, bo tam przodków nie miałem.

        • 7 0

        • W kontekście artykułu można dodać, że armia pruska dość skrupulatnie rejestrowała swoich zabitych i rannych. Jeśli przodek odniósł jakieś obrażenia w czasie I w.ś. to można go odszukać wpisując w google verlustlisten 1. weltkrieg.
          Objętość tych zbiorów daje pojęcie jak wielki był dramat tamtej wojny.

          • 2 0

      • (1)

        u was na PGR pod slupskiem tak bylo ale wiekszosc polakow ma tradycje rodzinne a co tych pradziadkow to tak bylo ze polacy byli miesem armatnim u prusakow austriakow i rosjan jedynie w wojskach austro wegierskich byly typowe wojska narodowe gdzie jezykiem urzedowym byl jezyk polski w innych armiach dowodztwo bylo zaborcze

        • 1 1

        • A skąd mieszkańcy popegeerowskich wiosek pod Słupskiem mają znać swoich przodków skoro na tej wsi pod Słupskiem ich przodkowie znaleźli się dopiero po 1945 roku?

          Całe te tzw. Ziemie Odzyskane (włącznie z Gdańskiem) zostały po wojnie zasiedlone ludnością z Polski centralnej (Generalna Gubernia), z Kresów Wschodnich (z terenów obecnej Białorusi, Litwy, Ukrainy) oraz Ukraińcami przesiedlonymi w 1947 w ramach akcji "Wisła"

          PS. Pierwsza grupa władz polskich, przybyła do Słupska 23 kwietnia 1945 roku, przybywszy z Kresów Wschodnich Polacy postawili sobie za cel zorganizowanie sprawnej władzy i życia społecznego, wysiedlenie ludności niemieckiej, równomierne zasiedlenie miasta oraz odbudowę i rozwój miejskiej infrastruktury.

          To samo w Lęborku. W paździeniku 1945 w Lęborku było 14 600 rodowitych mieszkańców - Niemców.
          Miejscowa ludność kaszubska była czasem zaliczana do Niemców czasem do Polaków, ze względu na brak znajomości literackiego języka polskiego oraz niemieckie nazwiska. Ludność, która została uznana za Niemców, musiała opuścić miasto i udać się do Niemiec.
          W 1947 w Lęborku mieszkało już tylko 31 Niemców. W tym samym roku przybył pierwszy transport przesiedlanych Ukraińców. Ludność tę kwaterowano głównie na wsiach w powiecie lęborskim.

          31 stycznia 1949 ludność autochtoniczna stanowiła niecałe 11,48% mieszkańców Lęborka oraz nieco ponad 8,68% mieszkańców powiatu.

          Tak samo w Gdańsku.
          Do końca 1947 r. w zorganizowanych transportach wysiedlono z Gdańska 126 472
          Niemców.

          Pod koniec 1948 r. mieszkało tu 101 873 przesiedleńców z Polski centralnej
          oraz 26 629 przybyszów zza Buga. 13 424 Gdańszczan (byłych obywateli WMG) zostało uznanych za Polaków i zostało w Gdańsku po wojnie. Tylko 13 424 osoby!

          • 7 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Nowe Horyzonty Tournée

20 zł
Kup bilet
impreza filmowa, projekcje filmowe

Yakari i wielka podróż

16 zł
projekcje filmowe

SPY x Family CODE: White w Helios ANIME

29,90 zł
projekcje filmowe