Złota Palma z Cannes, łzy wzruszenia Julianne Moore czy zachwyty Guillermo Del Toro nie są w stanie oddać wirtuozerskiej precyzji, z jaką Paweł Pawlikowski nakręcił jeden z najsmutniejszych romansów polskiego kina. "Zimną wojną" zdobywca Oscara za "Idę" wybudował okazały filmowy monument, na który z zadartym do góry nosem spoglądać będzie jeszcze przez długie lata niejeden twórca w kraju i zagranicą.
"Czarne oczka co płaczecie, że się spotkać nie możecie" - z wyraźną goryczą i przygnębieniem śpiewa filmowa Zula wpatrzona w opustoszały na widowni fotel po Wiktorze. Dysfunkcyjnym kochankom rodem z kina noir rzeczywiście po drodze nie było, choć oszołomieni destrukcyjną namiętnością sami wielokrotnie skręcali w ślepy zaułek. Paweł Pawlikowski z niesamowitym wyczuciem i zegarmistrzowską drobiazgowością snuje nieśpiesznie melancholijną opowieść o trudnej, rodzącej wewnętrzne konflikty miłości w czasach stalinowskiej zarazy.
Czarno-biała opowieść niemal od pierwszego kadru przesiąknięta jest tytułowym chłodem, którego nie jest w stanie wyprzeć nawet płomienny mezalians urodziwej wiejskiej solistki z umuzykalnionym intelektualistą. Zula (Joanna Kulig) wzbudza zainteresowanie Wiktora (Tomasz Kot) podczas przesłuchania do zespołu pieśni i tańca, który kompozytor na powojennej prowincji tworzy wraz z choreografką Ireną (Agata Kulesza) i partyjnym dyrektorem Kaczmarkiem (Borys Szyc). Wzajemna ciekawość i artystyczna pasja rozbudzą uczucie, które zwiąże parę kochanków na długie lata wypełnione rozstaniami i powrotami, histerycznymi wyznaniami i milczącą obojętnością, manifestowanym żalem oraz iluzorycznym i chwilowym, ale jednak szczęściem.
Pawlikowski, podobnie jak w "Idzie", nie ucieka również od kontekstu społeczno-politycznego. Portretuje umorusaną i wyniszczoną wojną polską prowincję, która dla partyjnych działaczy stanowi żyzną glebę gotową przyjąć każde nasiono stalinowskiej propagandy. Ukazuje urzędniczą obłudę i obnaża mechanizm zastraszania mas. Dzięki znakomicie zainscenizowanym plenerom, świetnym kostiumom i drobiazgowej scenografii w każdym kadrze "Zimnej wojny" odczuwalna jest duszna i przytłaczająca atmosfera lat 50. Przenosząc akcję do Paryża, Berlina czy Jugosławii Pawlikowski niezwykle sugestywnie kreśli ponadto wizerunek polskiego emigranta - zawieszonego pomiędzy dwoma światami wyrzutka, który w jednym miejscu nie ma z kim stworzyć domu, w drugim nie ma po co.
Elementem w imponujący wręcz sposób spinającym poszczególne wątki są genialne zdjęcia Łukasza Żala. Przy wsparciu cenionego operatora Paweł Pawlikowski jeszcze raz sięga po czarno-białą strukturę, która znakomicie oddaje zero-jedynkowe uczucie Zuli i Wiktora: albo się kochamy, albo nienawidzimy. Ograniczona do jedynie dwóch barw stylistyka umiejętnie akcentuje również powojenne zamroczenie Polski - szarej, zasmuconej i obolałej ojczyzny, do której i tak wzdychają główni bohaterowie. Nakręcony w ciasnym formacie 4:3 obraz dodatkowo jeszcze potęguje uczucie osaczenia i emocjonalnej klaustrofobii.
Zapadające w pamięć obrazy fantastycznie uzupełnia muzyka - od ludowych przyśpiewek, poprzez jazzowe standardy w paryskich knajpach, aż po energetyczny rock'n'roll i kiczowatą jarmarczną chałturę. I nie jest to kolejność przypadkowa, bowiem każda aranżacja i każdy utwór świetnie odzwierciedlają etap związku i stopień zaangażowania kochanków. Rzadko, nie tylko w polskim kinie, można zauważyć tak korzystną symbiozę dźwięku i obrazu.
Wizualno-muzyczne fajerwerki przykrywają dość często fabularne skąpstwo. Pawlikowski z pewnością skrupulatnie przejrzał każdą z ledwie 84 minut filmu i żadnej nie zmarnował na artystyczne bohomazy i niepotrzebne wątki. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, iż historia miłości Zuli i Wiktora podana jest widzowi w bardzo oszczędny, fragmentaryczny sposób. Szybki, zaskakujący (na plus) montaż tnie romans na skrawki miłosnych migawek, następują czasowe przeskoki, zmiany lokalizacji, ale brakuje odpowiedniego rozwinięcia. Czasami wydaje się, że wiemy zbyt mało o uczuciu głównych bohaterów, przez co sprawia ono wrażenie sztucznego i mało wiarygodnego. Jeżeli jednak przyjmiemy, że Zula i Wiktor sami o wzajemnej miłości nie wiedzieli zbyt dużo, wówczas scenariuszowe uproszenia nabierają już symbolicznego wymiaru.
Jakiekolwiek fabularne ustępstwa i niedopowiedzenia nie mają żadnego znaczenia w momencie, gdy na ekranie pojawiają się Joanna Kulig i Tomasz Kot. Fenomenalnie dobrany aktorski duet, który wynosi "Zimną wojnę" co najmniej piętro wyżej. Eteryczna Kulig magnetyzmem i charyzmą mogłaby obdarować cały tabun hollywoodzkich mimoz, a i tak sporo by jeszcze zostało. Jej Zula przechodzi niesamowitą metamorfozę od uroczej, zadziornej chłopki z kryminalną przeszłością do enigmatycznej, rozedrganej emocjonalnie femme fatale. Nie ma tu ani sekundy aktorskiego fałszu czy nadętej ekspresji. Tak zdobywa się nieśmiertelność w polskiej kinematografii.
Czy "Zimną wojną" Pawlikowski utorował sobie drogę do kolejnej statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej? Niekoniecznie. Melancholijny romans inspirowany życiem rodziców reżysera jest być może zbyt mocno zakotwiczony w europejskiej stylistyce, zbyt enigmatyczny na oscarowe standardy, nadto osadzony w realiach obcych widzowi zza oceanu. Z całą pewnością jednak wart jest uwagi polskiej widowni, której Pawlikowski w piękny sposób wyrecytował poemat o smutnej miłości w smutnych czasach, którego wersy w głowie pozostaną na długo.
OCENA: 8/10
Film

Zimna wojna (71 opinii)
- produkcja
- Francja
- gatunek
- Dramat
- premiera
-
8 czerwca 2018
- czas trwania
- 1 godz. 25 min.