• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Jakie czasy, taka "Casablanca". Recenzja filmu "Sprzymierzeni"

Tomasz Zacharczuk
26 listopada 2016 (artykuł sprzed 7 lat) 

Jest w nowym dziele twórcy "Forresta Gumpa" czy "Cast Away" namiastka pełnowartościowego kina, która wrażliwych widzów urzeknie formą, a nawet szczerze wzruszy. Trudno momentami jednak przymknąć oko na rozlewający się po fabule patos i banalną schematyczność, nadgryzającą wiarygodność opowiadanej historii. Nie zmienia to jednak faktu, iż "Sprzymierzeni" to rasowy melodramat, hołdujący klasyce kinematografii, okraszony dodatkowo zawsze chwytliwym w kinie wątkiem szpiegowskim.



Do tytułowego przymierza pomiędzy oficerem wywiadu, a działaczką francuskiego ruchu oporu dochodzi na marokańskiej ziemi. Max Vatan (Brad Pitt) i Marianne Beausejour (Marion Cotillard) wspólnie mają za zadanie dokonać zamachu na niemieckiego ambasadora. Para nieznajomych, którzy na potrzeby misji odgrywają role małżonków, stopniowo coraz mocniej angażuje się w udawany związek. Tlące się nieśmiało uczucie dość szybko skutkuje ślubem i przeprowadzką do Londynu. Szczęśliwi małżonkowie wkrótce zostają rodzicami. Domową sielankę zakłócają jednak podejrzenia brytyjskiego wywiadu o szpiegostwo kobiety na rzecz hitlerowskich Niemiec. Max ma tylko 72 godziny na to, by samodzielnie dowieść niewinności ukochanej i jednocześnie nie zdradzić przed nią ciążących na kobiecie zarzutów. Problem jednak w tym, że zagadkowa przeszłość Marianne może nie dać odpowiedzi na wszystkie podejrzliwe pytania.

Max (Brad Pitt) i Marianne (Marion Cotillard) poznają się w Maroku, gdzie wspólnie mają dokonać zamachu na niemieckiego ambasadora. Wojenna misja daje początek gorącemu uczuciu, które z czasem jednak zostaje wystawione na najcięższą z możliwych prób. Max (Brad Pitt) i Marianne (Marion Cotillard) poznają się w Maroku, gdzie wspólnie mają dokonać zamachu na niemieckiego ambasadora. Wojenna misja daje początek gorącemu uczuciu, które z czasem jednak zostaje wystawione na najcięższą z możliwych prób.
W "Sprzymierzonych" wzajemnie przenikają się różnorodne wpływy wielu filmowych gatunków, lecz na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się wątek obu głównych postaci i uczucia, jakie im towarzyszy. Klasyfikuje to dzieło Roberta Zemeckisa w kategorii klasycznego melodramatu, podszytego na dodatek dość oczywistą inspiracją słynnej "Casablanki". Porównaniu ciężko się oprzeć, wszak Max i Marianne trafiają na siebie właśnie w tym marokańskim mieście, a tłem kwitnącego romansu ponownie jest II wojna światowa. Klimat kultowej produkcji czuć nawet w gestach i słowach aktorów. Dumny jak paw, stanowczy i nawet oschły, ale wyraźnie uległy wobec płci pięknej Brad Pitt momentami do złudzenia przypomina Humphreya Bogarta. Marion Cotillard niczym Ingrid Bergman nęci i kusi, wykazując się jednak przy tym bardziej ciętym językiem i frywolnym sposobem bycia. Nawet precyzyjna koncentracja kamery na twarzach aktorów i bardzo kameralne budowanie akcji wokół nich przywołuje w pamięci klasyczne biało-czarne melodramaty, w których rzewne dialogi kochanków, mimo sztuczności, skutecznie wymuszały na widzu sięganie po kolejne pokłady chusteczek.

I jeśli rozpatrywać "Sprzymierzonych" pod kątem jakości filmowych retrospekcji i hołdowania amerykańskim wyciskaczom łez, to Zemeckisowi bez wątpienia udało się oddać klimat tych specyficznych produkcji. Para kochanków od początku do końca skupia na sobie uwagę widza, a każda anomalia zagrażająca ich szczęściu wzbudza na widowni nerwowe obgryzanie paznokci w oczekiwaniu na szczęśliwe zakończenie. Znacznie gorzej prezentuje się film w momentach, gdy miłosna historia skręca dość pokraczne w stronę szpiegowskiego kina akcji. Krucjata Brada Pitta w obronie ukochanej jest tyle chaotyczna, co miejscami wręcz pozbawiona logiki i pomysłu. Szczytem scenariuszowej impertynencji jest już mała wojenka, którą we francuskim Dieppe rozpętuje mimowolnie Max Vatan.

Podejrzenia brytyjskiego wywiadu o współpracę Marianne z hitlerowcami coraz mocniej napawa Maxa niepewnością o szczere intencje swojej ukochanej. Podejrzenia brytyjskiego wywiadu o współpracę Marianne z hitlerowcami coraz mocniej napawa Maxa niepewnością o szczere intencje swojej ukochanej.
Tak mocne akcentowanie i tak niewielu sensacyjnych wątków zupełnie rozbija konwencję obraną pierwotnie przez reżysera, a czasami wydaje się być wprowadzone tylko po to, by panie miały czas na otarcie łez, a panowie wybudzili się z kinowej drzemki. Prawdziwa wartość "Sprzymierzonych" nie tkwi bowiem w intensywności akcji, a w psychologicznej gierce pary głównych bohaterów. Zasiane w Maxie ziarno niepewności kiełkuje coraz wyraźniej, a niedookreślona postawa Marianne tylko temu sprzyja. Szkoda, że Zemeckisowi nie wystarczyło konsekwencji, aby kosztem wystrzałowego finału poprowadzić swoją opowieść w kierunku psychologicznego melodramatu, w którym dylematy i trudne wybory bohaterów udzielą się również widzom. Zamiast tego dostajemy niestety bardzo oczywiste i nachalnie eksponowane wskazówki prowadzące do przewidywalnego zakończenia.

Niewykorzystany całkowicie pozostał także potencjał aktorów. Cotillard i Pittowi udało się bardzo wiarygodnie odtworzyć na ekranie specyficzną chemię, bardzo wyraźnie uwidocznioną szczególnie w niemych gestach i spojrzeniach. Bardzo przeciętne, a miejscami wręcz nasączone sztucznym patosem dialogi zadania nie ułatwiały, dlatego obie postaci najlepiej prezentują się wtedy, gdy niewiele mówią. Można i w tym aspekcie znaleźć jednak zapadające w pamięć wymiany zdań, jak choćby scena obiadu w marokańskim mieszkaniu czy finałowa konfrontacja Maxa i Marianne w angielskim pubie. Nie da się także ukryć, że w tym miłosnym duecie to Marion Cotillard przyćmiewa swojego partnera. Biorąc pod uwagę fakt, że francuska aktorka ma już na koncie niejedną rolę kobiety tajemniczej i wielowymiarowej, nie powinno to jednak dziwić. Pittowi chwilami brakuje oddechu, by dotrzymać kroku swojej towarzyszce, a przez cały film sprawia wrażenie mocno zmęczonego, żeby nie powiedzieć znudzonego.

"Sprzymierzeni" to z jednej strony ładny dla oka hołd w stronę klasycznych amerykańskich melodramatów, w którym wszelkie fabularne niedociągnięcia nadrabiał spory ładunek emocjonalny, jakiego dostarczali ekranowi kochankowie. Z drugiej zaś film Zemeckisa chaotycznie ucieka w kierunku co najwyżej przeciętnego kina szpiegowskiego. "Sprzymierzeni" to z jednej strony ładny dla oka hołd w stronę klasycznych amerykańskich melodramatów, w którym wszelkie fabularne niedociągnięcia nadrabiał spory ładunek emocjonalny, jakiego dostarczali ekranowi kochankowie. Z drugiej zaś film Zemeckisa chaotycznie ucieka w kierunku co najwyżej przeciętnego kina szpiegowskiego.
Znudzony natomiast z pewnością będzie widz, który sugerując się dość zafałszowanym zwiastunem, oczekiwać będzie szpiegowskiego kina pełną gębą w wojennych realiach. Niemałą przyjemność z seansu dla odmiany zaczerpnie wrażliwy kinoman (choć zapewne częściej będą to kinomanki), któremu miejscami ckliwy i schematyczny melodramat dostarczy tak intensywnych emocji, aby przykryć fabularne niedociągnięcia. Warto też zobaczyć "Sprzymierzonych" choćby po to, by przekonać się, jak kręcono filmy kilkadziesiąt lat temu. Filmowi Zemeckisa z pewnością daleko do kultowego dzieła z Bogartem i Bergman, ale jakie czasy, taka "Casablanca".

OCENA: 6,5/10

Film

5.2
23 oceny

Sprzymierzeni (3 opinie)

(3 opinie)
Thriller, Romans

Opinie (22)

  • świetny!

    • 6 6

  • KK (1)

    6,5 dla Allied a tylko 7 dla Przeleczy ocalonych. Temu Panu juz podziekujemy.

    • 16 4

    • Przełęcz tak 7,5-8 powinna dostać.

      • 7 1

  • (3)

    Oczywiście zaraz będą głosy, że dno, nie warto. Ja natomiast polecam obejrzeć i przekonać się samemu. Choćby dla kunsztu aktorskiego Brada. Można go lubić bądź nie; chodź to nie zupa pomidorowa :),ale aktorem jest niezłym.

    • 8 5

    • (1)

      Ja też

      • 1 1

      • Polecam zapomniałam dodać

        • 2 1

    • A mnie się podobał

      • 3 1

  • Nie lubie tych powtorek w nowych wersjach. (2)

    Nic i nikt nie odda atmosfery zawartej w filmach nakreconych blisko 70 lub 80 lat temu. Czy wyobrazacie sobie komedie Charlie Chaplina nakrecone obecnie?

    • 8 8

    • (1)

      Ja z kolei nie rozumiem wiecznego narzekania i tych twierdzeń, że kiedyś to były filmy, kiedyś to była muzyka.
      W ogóle, kiedyś to już wszystko nakręcono, teraz to tylko nędzne powtórki.
      Jak ktoś uważa, że wszystko, co stare było lepsze, to niech ogląda tylko Charliego Chaplina. Dla mnie jego filmy były zabawne, jak miałam 10 lat. teraz mogę obejrzeć jako ciekawostkę.
      I szczerze mówiąc wolę obejrzeć "Sprzymierzonych", niż "Casablancę".
      Jakby dobra nie była, to konwencja starych filmów jest specyficzna i męcząca na dłuższą metę - przynajmniej dla mnie.
      A jeśli autorowi przeszkadza "rozlewający się po fabule patos", to chyba nie oglądał "Casablanki" w ogóle.

      • 11 3

      • Czytaj ze zrozumieniem co napisalem a

        nastepnie rusz glowa i wtedy dopiero pisz z sensem. Albo odejdz od komputera i ogladaj swoje wspolczesne kicze.

        • 0 2

  • Bylam, nie polecam, gniot jakich mało. (2)

    • 7 10

    • Głupie recenzje

      Kto pisze te recenzje?Może płacą za wers i plotą bzdury.Film przepiękny,cudny i wzruszający

      • 6 4

    • a ja polecam...

      jw

      • 4 3

  • Nudny jak flaki z olejem

    Jedyne co warte jest zobaczenia to estetyka obrazu

    • 5 8

  • Szkoda... (1)

    ..że autor recenzji nie mógł się powstrzymać od powielania stereotypów płciowych. Filmu nie widziałam, ale tekst powyżej raczej kiepski..

    • 0 0

    • sama jesteś stereotyp bezpłciowy

      • 0 0

  • Obejrzałem. Pretensjonalny gniot. Kalka wielu wcześniejszych filmów. (1)

    Zrobiony tak, jakby reżyser powycinał sceny z wcześniejszych filmów i próbował poskładać to w całość. Pretensjonalny, naiwny, momentami aż śmieszny (zupełnie nieprawdopodobne wydarzenia). Poza tym b. słaba gra aktorska głównego bohatera (brad pitt wygląda przez cały film jakby śnięty, niewyspany, jakby z łaską brał udział w tym przedsiewzieciu).
    Jedyne co było warto zobaczyć, to dawne Maroko; )))

    • 2 3

    • "zupełnie nieprawdopodobne wydarzenia" - to akurat słaby argument, bo życie potrafi napisać takie scenariusze że kino wysiada.

      • 2 1

  • Rozczarowanie roku!

    Zgadzam się! Produkacja wyglądała tak: mamy jakąś historię, gwiazdy są, doda cię trochę efektów, ckliwości i na romansie Brada i Angeliny jakoś pojedzie. Nie pojechało. http://www.dailyvibes.pl/single-post/2016/12/01/sprzymierzeni-recenzja-filmu

    • 1 1

  • Fajne zderzaczki ;) (2)

    Może pujdę popatrzeć.

    • 0 1

    • Pujdź

      Pójdź dziecię, ja Cię uczyć każę - jak pisała Konopnicka

      • 0 0

    • 12latka nie wpuszczą...

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Kina

Wydarzenia

Kino Seniora w Kameralnym

12 zł
impreza filmowa, projekcje filmowe

Dobre, bo polskie: Pianoforte + spotkanie z pianistą Mikołajem Sikałą

15 zł
projekcje filmowe, przegląd, DKF

Kultura Dostępna: Sami swoi. Początek

12,90 zł
projekcje filmowe